Rodzina w Trzeciej Rzeszy
Szczególnie zmieniły się kontakty między matką i synem. Trudno się dziwić, że chłopcy, których w wieku dziesięciu lat odznaczano orderami, masowo nabierali przesadnego wyobrażenia o własnej wartości; młodociani „panowie domu”, którym nienaturalna wydawała się sama myśl o podporządkowaniu się komuś, kto jest tylko kobietą — wystawiali cierpliwość swych matek na ciężką próbę.
Inna grupa kobiet znalazła się w sytuacji określonej żartobliwie jako „polityczne wdowieństwo”; choć ich mężowie żyli, zaangażowanie w prace partyjne sprawiało, że dom stał się dla nich jedynie sypialnią i stołówką. Konflikt między obowiązkami politycznymi i rodzinnymi przybierał niekiedy takie rozmiary, że zrodziło to całkiem nowy typ rozwodów. Jedna z gazet berlińskich pisała w roku 1937: „Uczestnictwo w pracach Narodowych Socjalistów jest obowiązkiem mężczyzny, a żona, która czyni mężowi z tego powodu wymówki, daje tym samym tytuł do rozwodu. Nie może ona sprzeciwiać się temu, że mąż poświęca dwa wieczory tygodniowo na działalność polityczną, ani domagać się, by poranki niedzielne należały wyłącznie do rodziny.”
Brzmiało to jeszcze całkiem rozsądnie — ale przekształcało się w absurd w takim oto wyroku sądu: „Fakt, że powód niemal wszystkie wieczory spędza poza domem pracując dla Partii, co nie pozwala pozwanej prowadzić takiego życia rodzinnego, jakiego spodziewała się w tym małżeństwie — nie usprawiedliwia bynajmniej jej odmowy uczestnictwa w życiu politycznym męża. W czasach wielkich napięć politycznych niemieckie kobiety muszą być gotowe do takich samych poświęceń, jak żony żołnierzy uczestniczących w wojnie.”
Zdarzały się też przypadki „politycznych wdowców” (choć, oczywiście, było ich nieporównanie mniej niż takich „wdów”). Sąd w Halberstadt udzielił rozwodu kobiecie, której mąż określił był jej działalność w Narodowosocjalistycznej Lidze Kobiet jako babską paplaninę w kawiarni.
Lecz jawne ingerencje polityki w życie rodzinne (ujęte, na przykład, w popularnym żarcie o ojcu SS-manie, matce w NS-Frauenschaft, synu w Hitlerjugend i córce w BdM, którzy spotykali się tylko raz w roku, na norymberskim zlocie partyjnym) — były tylko jednym z wielu aspektów rozległego procesu erozji. Reżim stworzył cały arsenał nacisków kruszących spoistość rodziny: długotrwałe oddalenie dzieci od domu (wojsko lub służba pracy, obozy Hitlerjugend, „rok służby” dla dziewcząt), masowe zatrudnianie kobiet w przemyśle, coraz więcej godzin nadliczbowych i praca na nocnej zmianie, tworzenie zakładów w miejscach, z których pracownicy mogli przyjechać do domu tylko na niedzielę (albo jeszcze rzadziej) itd.
Wkrótce te przemiany życia rodzinnego przyniosły widoczny efekt w dziedzinie przestępczości nieletnich: przy ogólnym spadku przestępczości (liczba wyroków skazujących spadła z około pół miliona w roku 1933 do niespełna 300 tysięcy w roku 1939), w zakresie przestępczości nieletnich odnotowano wzrost z 16 tysięcy przypadków w roku 1933 do ponad 21 tysięcy w roku 1940.
Wojna, oczywiście, pogłębiła te trendy i jeszcze bardziej nadwątliła więzi rodzinne. Wielka liczba ofiar skłoniła reżim do tym aktywniejszego stosowania polityki pronatalistycznej — kosztem tradycyjnej obyczajowości. Laureat nazistowskich nagród poetyckich Hanns Jobst, notując swoje wrażenia z obozu przejściowego „etnicznych Niemców”, wspomina — z pełną aprobatą — pewne „trzyosobowe małżeństwo”, złożone z rolnika, jego bezpłodnej żony i ciężarnej służącej. Podobny układ opisano w „Das Schwarze Korps” pod nagłówkiem: „Sprawa osobista: rzemieślnik bezdzietny w małżeństwie ma dziecko z siostrą żony.” Typowym przykładem naruszenia społecznego tabu dla racji eugenicznych był proces wszczęty przez 42-letnią żonę nauczyciela, mający na celu wykazanie, że nie jest ona córką Żyda, męża jej matki. Szczęśliwie dla powódki znalazło się dwóch wiekowych świadków, którzy stwierdzili, że jej matka istotnie miała „żywe usposobienie” i spędzała dużo czasu w towarzystwie oficerów armii.
W porównaniu z tą osobliwą rehabilitacją pośmiertna już tylko niewinnymi igraszkami wydają się inne przykłady oficjalne aprobowanego złego smaku, jak choćby kalambur popełniony przez dramaturga Hansa Ericha Forela (w programie do jego sztuki Frauen-diplomatie wystawionej przez Dessauer Theater): „Jako ostatni męski potomek mego rodu gorąco pragnąłbym mieć syna i dziedzica, ale wszystkie moje wysiłki w tej sprawie były dotąd bezowocne. Próbowałem z dwiema żonami, ale w rezultacie mam tylko cztery córki. Jeśli moje marzenie o synu i tym razem się nie spełni — chyba będę musiał zrezygnować z rodu.”
Degradacja życia rodzinnego w Trzeciej Rzeszy wyrażała się jednak nie tylko w wątpliwym humorze — którego wykwitem było tworzenie takich neologizmów, jak: Rekruten machen — robienie rekrutów — na określenie stosunku seksualnego; Gebärmaschinen — maszyny do rodzenia — na płodne kobiety; bevölkerungspolitische Blindgänger — niewypały batalii populacyjnej — na kobiety bezdzietne — ale prowadziła niekiedy także do prawdziwych tragedii. Oprócz porzuconych żon, o których mowa będzie jeszcze pod koniec tego rozdziału, niemało było przypadków porzuconych rodziców — ojców i matek, którym władze zabierały dzieci ze względu na wyznawane w domu poglądy polityczne lub religijne. Urzędowa procedura w tej dziedzinie była całkiem prosta: jeśli lokalny urząd do spraw młodzieży dowiedział się, że dziecko wychowywane jest w nonkonformistycznej atmosferze rodzinnej, kierował do kuratorium wniosek o przeniesienie dziecka do innego, „pewnego politycznie” domu. Wśród „grzechów” rodzicielskich karanych takim urzędowym kidnapingiem znalazły się: przyjaźń z Żydami, odmowa zapisania dzieci do Hitlerjugend, przynależność do Świadków Jehowy.
Sądy hitlerowskie bardzo zajęte były sprawami z dziedziny prawa rodzinnego. Szczególnie częste były procesy o ojcostwo. Przedmałżeńskie stosunki seksualne stanowiły w Trzeciej Rzeszy praktykę powszechną (uprawiało ją, wedle danych szacunkowych, od 51 procent ludności w Saksonii do ponad 90 procent w Monachium).Rząd, zainteresowany ze względów rasowych pochodzeniem każdego noworodka, wydał w 1938 roku polecenie, by zarówno matka, jak i wszyscy domniemani ojcowie poddawali się badaniu krwi; jego wynik mógł być nawet podstawą do zabrania dziecka z rodzicielskiego domu. O ile przedtem ojcu wolno było wnieść do sądu sprawę o ojcostwo tylko w ciągu pierwszych dwunastu miesięcy życia dziecka, teraz odpowiednie śledztwo można było wdrożyć w ciągu całego życia dziecka, a nawet po jego śmierci. Jeśli nawet mąż próbował ukryć cudzołóstwo żony — interweniowało państwo, by ustalić rzeczywistego ojca. Ponieważ zaś wśród biologicznych ojców w Trzeciej Rzeszy coraz więcej było mężczyzn poniżej ustalonego prawnie wieku małżeńskiego, władze wprowadziły specjalną procedurę sądową, dzięki której nieletni mogli oficjalnie uzyskać status pełnoletniości i uroczyście wstępować w związki małżeńskie. Specjalny formularz wniosku o przyznanie statusu pełnoletniości dla mężczyzn poniżej 21 lat zawierał następujący tekst: „Proszę o uznanie mnie za pełnoletniego. Od dn. … jestem zaręczony z …, której dziecko, urodzone dn. … jest moim dzieckiem. Pragnę jak najszybciej poślubić moją narzeczoną, która jest dziewczyną porządną, pracowitą i gospodarną, by móc opiekować się nią i moim dzieckiem lepiej, niż mogę to czynić obecnie. Moje tygodniowe zarobki wynoszą …, co oznacza, że mogę utrzymać rodzinę. Mamy (wkrótce będziemy mieli) mieszkanie. Oświadczam, że wiem, czym jest małżeństwo.”
Kiedy prawnikom przychodziło rozsądzać kwestie moralności seksualnej, nierzadko stwierdzali, że gmach ich kodeksu zbudowany jest na ruchomych piaskach. W jednym i tym samym roku dwa różne komplety sędziowskie potraktowały dwa podobne przypadki cudzołóstwa w diametralnie odmienny sposób: Dienststralkammer — sąd dyscyplinarny w Turyngii zwolnił ze stanowiska 45-letniego nauczyciela szkoły podstawowej, który popełnił cudzołóstwo, natomiast Landeshofgericht — sąd krajowy rozpatrujący sprawy majątków dziedzicznych, z siedzibą w Celle, nie pozbawił miejscowego rolnika prawa do „dziedzicznego majątku”, choć ten dopuścił się takiego samego przestępstwa; w uzasadnieniu wyroku sąd powołał się na opinię mieszkańców wsi. Zdarzyło się nawet, że jeden i ten sam Reichsarbeitsgericht — centralny sąd pracy — wydał w krótkim czasie dwa wzajemnie sprzeczne orzeczenia. Utrzymywał on w mocy dymisję niezamężnej ekspedientki, ponieważ „jej widoczny już stan mógłby obrażać poczucie przyzwoitości klientów”, ale w przypadku robotnicy fabrycznej, zwolnionej z pracy na tej samej podstawie, doszedł do przeciwnego wniosku: „Taka ciąża nie powinna już być potępiana i uważana za rzecz niemoralną.”
Nic nie ilustruje lepiej wewnętrznych sprzeczności nazistowskiego kodeksu moralnego niż sytuacja kobiety W świetle dwóch aktów prawych: ustawy z 1935 roku o skażeniu rasy i ustawy o rozwodach z roku 1938. Prawo o „skażeniu rasy” odzwierciedlało banalny i anachroniczny pogląd Hitlera, zgodnie z którym w dziedzinie seksu mężczyzna odgrywa bezwzględnie i nieodmiennie aktywną rolę wobec bezbronnej ofiary swych chuci. Pociągnęło to za sobą, oczywiście, znacznie surowsze traktowanie „napastników”, czyli mężczyzn. W procesach o skażenie rasy dochodziło w rezultacie do paradoksalnych rozwiązań: jeśli w stającej przed sądem „mieszanej” parze aryjczykiem był mężczyzna — nazistowski trybunał traktował go surowiej niż jego żydowską partnerkę.
W dziedzinie rozwodów prawo okazało tendencję do odchyleń w przeciwną stronę. W ujęciu procentowym liczba rozwodów w pokojowych latach Trzeciej Rzeszy rosła jeszcze szybciej niż liczba ślubów czy urodzeń: w 1939 roku zawarto o 20 procent więcej małżeństw niż w roku 1932, urodziło się o 45 procent więcej dzieci — natomiast rozwodów przeprowadzono o ponad 50 procent więcej. Ich liczba wzrosła z 42 tysięcy w roku 1932 do ponad 50 tysięcy w latach 1935 i 1936, w latach 1937 i 1938 nieznacznie spadła, ale w roku 1939 podskoczyła do 61 tysięcy. Od samego początku przyjmowano jako pewnik, że niektóre małżeństwa — na przykład „mieszane” aryjsko-niearyjskie lub takie, w których jedna ze stron była „oporna politycznie”, są z góry skazane na rozwód. Z upływem czasu rozpowszechniło się też przekonanie, że bezdzietność w małżeństwie może być przyczyną opozycji antypaństwowej. Oficjalna troska o płodność znalazła też wyraz w kampanii, mającej na celu przekształcenie separacji w faktyczny rozwód, tak by żyjący w separacji małżonkowie mogli założyć nowe rodziny. Wszystkie te okoliczności doprowadziły w 1938 roku do wydania ustawy o reformie rozwodów — firmowanej przez ministra sprawiedliwości Rzeszy, doktora Gurtnera. Reforma rozwodów zbiegła się przypadkowo z wcieleniem do Rzeszy Austrii, w której katolickie prawo uznawało tylko separację i skazywało tysiące osób na „życie w grzechu” z nowymi partnerami.
Zgodnie z ustawą Giirtnera, wystarczającym uzasadnieniem rozwodu mogły być: cudzołóstwo, odmowa prokreacji, niegodne lub niemoralne postępowanie, trzyletnia separacja małżonków oraz bezpłodność — z wyjątkiem przypadku, jeśli już przedtem spłodzono lub adoptowano dziecko; jednak klauzula ta miała być stosowana — jak to określili hitlerowscy legislatorzy — wedle zdrowego instynktu narodu.
„Frankfrrter Zeitung” z uznaniem powitała reformę, która ułatwiała rozwód de iure małżeństw rozbitych już de facto i utrwalanie nowych więzów małżeńskich. Ale już po trzech miesiącach ta sama gazeta odnotowała pierwszą decyzję sądową opartą na artykule 55 nowego prawa: „Po trzyletniej separacji udzieli się także rozwodu mężowi, który opuścił żonę dla innej kobiety — nawet jeśli postępowanie żony było nienaganne.” W istocie reforma Giirtnera umożliwiła przeprowadzenie 30 tysięcy dodatkowych rozwodów w ciągu dwu lat: 80 procent tych procesów wszczęli mężowie, których żony nie ponosiły najmniejszej winy za rozluźnienie węzłów małżeńskich. Trzy piąte porzuconych w ten sposób żon stanowiły kobiety ponad 45-letnie i mające za sobą co najmniej dwadzieścia lat małżeństwa.
O ile liczba rozwodów stale rosła w pokojowym okresie Trzeciej Rzeszy — liczba nieślubnych dzieci zmniejszała się. W latach dwudziestych średnia liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem wynosiła około 150 tysięcy rocznie; zmalała ona prawie o połowę w czasie wielkiego kryzysu, by w połowie lat trzydziestych osiągnąć poziom 100 tysięcy rocznie. W stosunku do rosnącej wciąż ogólnej liczby urodzeń — liczba dzieci nieślubnych zmniejszyła się z 10,5 procent w 1932 roku do 8 procent w 1939 roku. Ale wykazywała ona wzrost absolutny już od roku 1937, a w czasie wojny zwiększała się, oczywiście, jeszcze szybciej (czego nie można jednak udokumentować z braku odpowiedniej informacji statystycznej).
Na długo przedtem reżim podjął działania — po części administracyjne po części propagandowe — mające na celu nadanie niezamężnym matkom i ich dzieciom pełnych praw, jak również zapewnienie im publicznego szacunku. W ramach tej kampanii powstała instytucja pod nazwą Lebensborn — Źródło Życia — prywatna fundacja Himmlera dla samotnych matek, których dzieci zostały spłodzone przez SS-manów lub „wartościowych rasowo” Niemców. Wedle słów fundatora, „Lebensborn zorganizowano w przeświadczeniu, że wartościowym rasowo kobietom rodzącym nieślubne dzieci należy stanowczo zapewnić bezpłatną opiekę i przyjazną atmosferę w ostatnich tygodniach ciąży.” Lebensborn oprócz pobytów przed i po porodzie w swoich domach opieki załatwiała także formalne upełnoprawnienie matki i dziecka, określała obowiązki finansowe ojca i pośredniczyła w adopcji dzieci przez chętnych członków partii. (Nie wszystkie dzieci z Lebensborn były adoptowane, ich prawdziwi rodzice często bowiem się pobierali.)
Szeroka publiczność wiedziała o istnieniu i przeznaczeniu tych domów opieki, ozdobionych białymi flagami z czerwonym punktem pośrodku, a zorganizowanych i zaopatrywanych lepiej (zwłaszcza w czasie wojny) niż ośrodki położnicze dla matek zamężnych. Ludzie nie wiedzieli jednak dokładnie — a wzbudzało to naturalną lubieżną ciekawość — jak wygląda kwestia „ogierów”. Krążyły pogłoski, że Lebensborn zatrudnia etatowo Zeugungshelfer — „asystentów prokreacji”, wokół czego narosły najrozmaitsze mity. Sam Himmler przyznał: „Podsycałem te plotki, tak by każda samotna kobieta pragnąca mieć dziecko nabrała przekonania, że może się w tej sprawie z pełnym zaufaniem zwrócić do Lebensborn […]. Do roli Zeugungshelfer kierowaliśmy wyłącznie pełnowartościowych, czystych rasowo mężczyzn.”
Jeśli chodzi o matki z Lebensborn, procedura wyglądała mniej więcej tak: „W schronisku w Tegernsee czekałam do dziesiątego dnia mojego cyklu: w tym czasie przechodziłam badania medyczne. Następnie spałam z pewnym SS-manem, który miał do obsłużenia jeszcze jedną dziewczynę. Kiedy stwierdzono ciążę, mogłam wybierać: albo wrócić do siebie, albo od razu pojechać do domu opieki macierzyńskiej […]. Poród nie był łatwy, ale prawdziwa Niemka nawet nie myśli o zastrzykach uśmierzających bóle porodowe.” Prawdziwie niemieckie dziewczyny, zdecydowane „dać dziecko Fuhrerowi”, nie ukrywały bynajmniej swojego zapału: jesienią 1937 roku pasażerowie lokalnego pociągli w Bawarii wpadli w osłupienie, gdy podróżująca z nimi dziewczyna oświadczyła nagle z dumą: „Jadę do obozu szkoleniowego SS w Sonthofen, aby dać się zapłodnić.”
Podobnie jednak jak hasło „wielkich rodzin tak kwestia nieślubnych dzieci stwarzała problemy oceny rasowej, a „konserwatyści” partyjni wysuwali argumenty eugeniczne, by pohamować entuzjazm zwolenników nieograniczonej prokreacji. W 1934 roku oficjalny dziennik partyjny orzekł autorytatywnie: „Stosunki pozamałżeńskie są z reguły lekkomyślnością albo samolubnym wyzyskiem jednego partnera przez drugiego. Dlatego też nieślubne dzieci są na ogół słabsze rasowo.” Nawet po wybuchu wojny odzywały się głosy nawołujące do powściągliwości. Urząd Polityki Rasowej NSDAP opublikował w swojej gazecie „Neues Volk” list matki do syna — żołnierza: „Istnieje granica, której dziewczynie przekroczyć nie wolno bez utraty godności własnej. Jeśli ją przekroczy — bardzo trudno będzie jej wrócić na drogę przyzwoitości.”
W tym samym czasie jednak Himmler wydał swój sławny rozkaz prokreacyjny dla całej SS: „Tylko ten, kto zostawia po sobie dziecko, może umrzeć w spokoju I…J. Bez oglądania się na mieszczańskie prawa i oby-« /aje — słuszne, być może, w innych warunkach — i bez względu na stan cywilny, najważniejszym zad^i-Mii m kobiet i dziewcząt dobrej krwi niemieckiej jest .łażenie, nie lekkomyślne, ale realizowane z całą powagą moralną, do urodzenia dzieci żołnierzom wyruszającym do boju, o których tylko Przeznaczenie wie, czy wrócą, czy też polegną dla Niemiec”
Kiedy jedna z takich matek dostała z frontu wiadomość o śmierci ojca jej dziecka, zastępca Hitlera, Rudolf Hess, skierował do niej taki oto list otwarty i ogłoszony publicznie: „Gotów jestem zostać ojcem chrzestnym Pani dziecka. Rząd udzieli Pani i Jej dziecku takiej samej opieki, jak matkom zamężnym. Przy wpisywaniu Pani dziecka — i wszystkich takich dzieci — do rejestrów metrykalnych w rubryce «nazwisko ojca» będzie wpisane: «ojciec wojenny»; matka zachowa swoje nazwisko panieńskie, ale należy się do niej zwracać per Frau. Jeśli matka będzie sobie tego życzyć, Partia wyznaczy opiekuna dla dziecka.”
Choć trudno w sposób statystyczny ocenić, w jakim stopniu te kampanie na rzecz nieślubnych dzieci były skuteczne, można — na podstawie różnych źródeł — stwierdzić, że nasiliły się one w czasie wojny. W ostatnim jej okresie Himmler powiedział swemu prywatnemu lekarzowi Kerstenowi: „Jeszcze parę lat temu nieślubne dzieci uważano za sprawę wstydliwą. Na przekór obowiązującemu prawu skłoniłem całą SS, by traktować wszystkie dzieci, ślubne czy nieślubne, jako coś najpiękniejszego i najlepszego. Rezultat? Dziś nasi ludzie mówią mi z podniesionym czołem, że właśnie urodził im się nieślubny syn. Ich dziewczęta uważają to za wielki zaszczyt, nie za hańbę, mimo trwającej nadal nieprzychylnej sytuacji prawnej.
I rzeczywiście, począwszy mniej więcej od 1940 roku we wszystkich gazetach ukazywały się ogłoszenia szokujące niezwykłą wprost szczerością: „Córka nauczyciela, 27 lat, z dzieckiem, pozna pana do lat 33 w celu matrymonialnym. Możliwość posagu.” „Dwudziestodziewięcioletnia panna z dzieckiem poszukuje sympatycznego i ambitnego towarzysza życia, z zamiarem małżeństwa.”W podobnym języku układano nekrologi: „Mój narzeczony i najdroższy ojciec mego dziecka, Sepp Schauerhuber, starszy szeregowiec w jednostce pancernej, poległ dla Führer i Wielkich Niemiec 16.08.41. Dla nas żyje On w swoim synu Gerhardzie. Dumna w żałobie Anna Maria Koch, narzeczona, z synkiem Gerhardem i całą rodziną Kochów.”
Znajdując w wojennej żałobie i patosie pożywkę dla swej propagandy eugenicznej, „Das Schwarze Korps” opublikował między innymi taki list od matki SS-mana zabitego w akcji: „Pojechałam do miejscowości, w której ostatnio stacjonował. Wiedziałam, że miał tam swoją dziewczynę, i żywiłam skrytą nadzieję, że może ta dziewczyna spodziewa się dziecka po nim. Niestety, moja nadzieja okazała się płonna.”
W swoim własnym Kampfzeit — „czasie walki” — naziści zyskali znaczne poparcie ze strony kobiet dzięki obietnicom, że pod ich rządami każda Niemka będzie miała męża; teraz, kiedy nastał „czas walki” dla całego kraju, a niemal każdy dzień pochłaniał tysiące mężczyzn — byli skłonni obiecać każdej dziewczynie dziecko. Raport Ministerstwa Sprawiedliwości z lata 1944 roku stwierdzał: „Rodzice dziewcząt należących do BDM wnieśli do sądu opiekuńczego w Habel-Brandenburg skargę na przywódców Związku, którzy namawiają ich córki do rodzenia nieślubnych dzieci; przywódcy ci dowodzą jednak, że wobec pogłębiającego się wciąż braku mężczyzn nie każda dziewczyna może liczyć na męża, powinny one zatem spełnić przynajmniej swój elementarny obowiązek wobec Niemiec i dać dziecko Führerowi.” W tym samym roku w raporcie przesłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości przewodniczący jednego z sądów berlińskich ubolewał nad faktem, że sędziowie przywiązują zbyt małą wagę do małżeństwa jako podstawy zdrowego rasowo i moralnego życia: „W świadomości rodaków proces rozwodowy stał się zwykłą formalnością, w której strona winna przyznaje się do swych wykroczeń bez żadnej skruchy — często otrzymując w zamian korzyści finansowych, takie jak rezygnacja strony przeciwnej z alimentów.
W tym samym czasie także kierownictwo Kościoła protestanckiego podniosło alarm, ponieważ jego kler wyrażał publicznie obojętność wobec świętego sakramentu małżeństwa. Już dwa lata wcześniej wysoki urzędnik Ministerstwa Oświaty stwierdzał: „Przeciętny chłopak czy dziewczyna poznaje przyjemności seksu w dwie osiągnąwszy dojrzałość. Jak się zdaje, większość mężczyzn uważa dziewczęta za konwencjonalne przedmioty rozrywki, jak piwo czy papierosy […]. Natomiast dziewczęta niemieckie mają dziś, jak można sądzić, wyjątkowo słabe hamulce seksualne.”
Ocenia się, że z chwilą zakończenia wojny 23 procent wszystkich młodych Niemców było zarażonych chorobami wenerycznymi, a zjawisko prostytucji nasiliło się czterokrotnie w porównaniu z czasami przedwojennymi. Chociaż ze względu na okupację aliancką liczb tych nie można tłumaczyć wyłącznie wewnętrznymi przyczynami, stanowią one jednak wymowny komentarz do rozkładu — w szerokim sensie — życia rodzinnego w Trzeciej Rzeszy. (Notabene, gdyby armie niemieckie zwyciężyły, proces ten posunąłby się jeszcze dalej. W ostatnim stadium wojny Himmler i Bormann, dwaj najpotężniejsi i najbardziej po Hitlerze wpływowi naziści, z całą powagą wystąpili z osobliwym programem odbudowy społeczeństwa; technika tego programu miała polegać na stworzeniu po wojnie instytucji wielożeństwa, obejmującej dużą grupę zasłużonych niemieckich mężczyzn, to znaczy funkcjonariuszy partyjnych i żołnierzy odznaczonych za odwagę. Ta selektywna poligamia miała powstrzymać spadek przyrostu naturalnego i przywrócić równowagę na rynku matrymonialnym, zakłóconą wskutek wojny; nadto miała ona być oficjalnym symbolem podziału społeczeństwa na zasłużoną elitę i pospólstwo miejskie: półprzemysłowe, półplemienne.)
Zastanawiające, że kiedy w powojennych Niemczech przyszło do rzeczywistej odbudowy społeczeństwa, zdolności regeneracyjne rodziny okazały się większe, niż można było oczekiwać na podstawie rozwoju wydarzeń w Trzeciej Rzeszy. Chociaż wojna wstrząsnęła układami rodzinnymi i zniszczyła te, które juz wcześniej były nadwątlone — te, które w okresie przedwojennym były silnie, a nawet luźno zintegrowane, zespoliła jeszcze bardziej. Być może, zresztą nie ma w tym nic dziwnego: w końcu w punkcie zerowym, jakim był rok 1945, rodzina musiała wydawać się w tym kraju jedyną żywotną instytucją społeczną, tak jak nazwiska rodzinne stały się jedynymi znakami identyfikacyjnymi, wedle których ludzie — już nie naziści i niepewni nawet swej niemieckości — rozpoznawali się nawzajem.
BIBLIOGRAFIA
Grunberger Richard, Historia społeczna Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1987.
Stefan Majwald, Gerd Mischler, Seksualność w cieniu swastyki. Świat intymny człowieka w polityce Trzeciej Rzeszy, tł. Ryszard Wojnarowski, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2003.
Więcej książek o podobnej tematyce…