Rodzina w Trzeciej Rzeszy
Stosowane przez nazistów określenie rodziny jako ,,komórki rozrodczej narodu” było — wyjątkowo — czymś więcej niż wyrazem ich skłonności do pompatycznego werbalizmu: znaczyło rzeczywiście to, co literalnie głosiło. Elementarną, automatyczną aktywność komórek biologicznych — samopowielanie — reżim lansował jako główny motyw życia rodzinnego, a sukces w „kampanii rozrodczej” uznał za warunek wstępny sukcesów na wszystkich innych frontach. Wieki słabości Niemiec przed zjednoczeniem interpretowano — sięgając w przeszłość — jako rezultat wyludnienia, zwłaszcza w okresie wojny trzydziestoletniej. Patrząc w przyszłość Hitler, w tajnym piśmie do swych generałów, w roku 1937 przewidywał utrzymywanie się przewagi liczebnej narodów słowiańskich nad Niemcami i postanowił walczyć z tym niebezpieczeństwem metodą „wojny zapobiegawczej”, którą trzeba zacząć możliwie jak najwcześniej.
JAKIE ŚRODKI I DZIAŁANIA STOSOWAŁA III RZESZA, BY OSIĄGNĄĆ „WZOROWY” MODEL RODZINY?
CO Z TEGO WYSZŁO? CO OSIĄGNIĘTO?
Stopniowe podnoszenie się krzywej wzrostu demograficznego w Niemczech było istotnie stosunkowo nowym zjawiskiem. Na przełomie wieków stopa urodzeń osiągnęła rekordową liczbę 33 na 1000, ale w ciągu następnych dziesięcioleci zmniejszyła się o ponad połowi;. Przyczyny tego regresu były rozmaite. Już przed I wojną światową — która sama w sobie stanowiła katastrofę demograficzną — idea małej rodziny przemknęła do średnich warstw społeczeństwa; działalność oświatowa związków zawodowych upowszechniła wiedzę o technikach kontroli urodzeń — poznała je nawet ludność wiejska. Wojna wyrobiła we wszystkich klasach nawyk używania środków antykoncepcyjnych. W wyniku wojny dla co czwartej kobiety w wieku 25—30 lat zabrakło kandydata na męża, a inflacja jeszcze bardziej pogłębia ten deficyt. Nadto upowszechniło się zrozumienie, że mniejsze rodziny osiągają wyższą stopę życiową i mogą dać swym dzieciom lepszy start. Jednakże kontrola urodzeń nie w całym kraju była równie popularna: stanowczo sprzeciwiano się jej w regionach katolickich, a w wielu okręgach wiejskich natrafiała na opór w postaci starych, zakorzenionych tradycji.
W latach dwudziestych średnia stopa urodzeń wynosiła 20,3 promille rocznie. Ten relatywny spadek, przyspieszony jeszcze w czasie kryzysu, spowodował ponure proroctwa nacjonalistów, co im jednak — paradoksalnie! — nie przeszkadzało określać istoty powojennych nieszczęść Niemiec tytułem powieści Hansa Grimma — Lud bez ziemi. Tę właśnie tradycję kontynuowali hitlerowcy, gdy krzykliwie skarżąc się na brak Lebensraumu — przestrzeni życiowej — z podniesienia stopy urodzeń czynili jednocześnie pierwszy punkt swego programu społecznego. Ich troska o rozwój rodziny miała, oczywiście, swą rację w wielkiej polityce, ale zbiegała się z dość powszechnymi tendencjami. „Przywrócić rodzinie jej słusznie należne miejsce” — wydawało się zgoła apolitycznym zawołaniem bojowym, w którym skupiały się marzenia wszystkich pragnących uciec od zawiłych problemów współczesności. W rzeczywistości, rzecz jasna, hasło to było w stu procentach polityczne: model rodziny sprzed 1914 roku był wszak patriarchalny i autokratyczny. Na jego ponownym upowszechnieniu zyskiwali ci sami ludzie, którzy w powojennej liberalizacji stosunków rodzinnych i obyczajów seksualnych widzieli naruszenie podstaw ładu społecznego; nawet wzrost prostytucji wśród młodocianych — spowodowany ewidentnie przez wielki kryzys — przeciwnicy republiki kojarzyli z niewłaściwą rzekomo polityką w sprawach rodziny.
Lecz za rzecz znacznie groźniejszą niż prostytucja uznano spadek liczby urodzeń. Kryzys wpływał na to dwojako: małżeństwa znacznie bardziej niż dotąd starały się zapobiegać powiększaniu rodziny, a dyskryminacja kawalerów (na korzyść mężczyzn żonatych) pozbawiała ich pracy i tym samym widoków na ślubny kobierzec. W rezultacie stopa urodzeń spadła o ponad jedną czwartą: z 20,3 w latach dwudziestych do 14,7 w roku 1933. (Mniejszy był spadek liczby zawieranych małżeństw: z 9,1 do 7,9 promille w roku 1932, a więc o jedną ósmą.) Nowy reżim potwierdził swoje deklaracje opieki nad rodziną podejmując ostre środki przeciw równouprawnieniu kobiet, przerywaniu ciąży, homoseksualizmowi i (jawnej) prostytucji. Żebraków — których namnożyło się w okresie kryzysu — przeganiano z ulic, tak że trwożliwe matrony nie musiały się już obawiać napaści. Nadto, dzięki ożywieniu gospodarczemu i realizacji polityki eugenicznej, rząd osiągnął imponujący zwrot krzywej demograficznej: zarówno płodność, jak liczba zawieranych małżeństw wzrosły w stosunku 2 do l.„Boom noworodków” stanowił rodzaj biologicznego wotum zaufania dla reżimu. Już w czasie drugiego roku nowej władzy stopa urodzeń wzrosła o jedną piątą — do 18 promille; a w roku 1939, kiedy to osiągnęła 20,4 promille (czyli 1 413 tysięcy żywych urodzeń), zarówno procentowo, jak kwotowo przekroczyła przeciętną z lat dwudziestych. Po roku 1940 nastąpił nieunikniony spadek, ale jaszcze liczba narodzin z 1943 (1 124 tysiące) wyglądała korzystnie w porównaniu z absolutnym „niżem” z roku 1933 (971 tysięcy).
Rządowe akcje eugeniczne (z wyjątkiem programu sterylizacji, o którym będę mówić dalej) miały przeważnie charakter finansowy lub propagandowy. Stosowano głównie trzy rodzaje bodźców rozrodczości: pożyczki małżeńskie, zasiłki na dzieci i dodatki rodzinne. W ramach programu pożyczek małżeńskich nowożeńcy otrzymywali wstępnie 1000 marek kredytu, ale wydanie na świat każdego dziecka przekształcało czwartą część tej pożyczki w prezent od rządu.Kredyt, pomniejszony o sumy wynikające z kolejnych urodzeń, był spłacany w skali 3 procent miesięcznie, jeśli oboje rodzice pracowali, lub 1 procent miesięcznie, jeśli pracował tylko ojciec. Zasiłki na dzieci były to pokaźne okolicznościowe subsydia, przyznawane rodzinom o niewielkich dochodach, z przeznaczeniem na meble, sprzęty domowe i ubrania. Zasiłki te nie mogły przekroczyć sumy 100 marek na dziecko i 1000 marek na rodzinę. Ubiegać się o nie mogły rodziny mające co najmniej czworo dzieci poniżej 16 lat, ale to zastrzeżenie nie stosowało się do matek owdowiałych, rozwiedzionych lub niezamężnych. Dodatki rodzinne wynosiły w praktyce 10 marek miesięcznie na trzecie i czwarte dziecko oraz 20 marek miesięcznie na piąte.
Statystyki wykazują znaczną korelację między hojnością skarbu hitlerowskiego a wzrostem niemieckiej stopy urodzeń. Od roku 1933 do końca 1938 przyznano w sumie 1121 tysięcy pożyczek małżeńskich; w tym samym czasie dokonano 980 tysięcy umorzeń z powodu urodzenia dziecka; a zatem owe „dzieciotwórcze” inwestycje „zwróciły się” prawie w 90 procentach. Nadto łatwy dostęp do publicznego grosza był dla wielu silną zachętą do ożenku, gdy dziecko było już w drodze.
Propaganda tworzyła opinię przychylną rozrodczości posługując się rytuałem, językiem i presją społeczną, a także stereotypem „domowej rewolucji”. Organizowano wystawy dowodzące, że najwybitniejsze postaci historyczne miały po tuzinie rodzeństwa (lub dzieci, jak Jan Sebastian Bach); samemu pojęciu „rodzina” nadano arystokratyczną rangę, rezerwując je urzędowo dla domów z co najmniej czworgiem dzieci. Do języka codziennego weszło patetyczne sformułowanie Kindersege — „pobłogosławiony dziećmi”; natomiast chęć życia nie skrępowanego potomstwem — lub choćby ograniczenia rozmiarów własnej rodziny — uznano za „miazmat cywilizacji asfaltu”, równie karygodny jak dezercja z pola bitwy.
Wprowadzono prawdziwy kult macierzyństwa. Co roku, 12 sierpnia (urodziny matki Hitlera), szczególnie wydajne matki odznaczano Honorowym Orderem Matki Niemki, który miał trzy klasy: brązową za pięcioro dzieci, srebrną za siedmioro, złotą za dziewięcioro. Płodna matka – Niemka miała „zająć we wspólnocie narodowej równie zaszczytne miejsce jak frontowy żołnierz, albowiem naraża ona swoje zdrowie i życie dla dobra Narodu i Ojczyzny w równej mierze co żołnierz w zgiełku bitewnym.” „Völkischer Beobachter” obwieszczał: „W sierpniu 1939 roku odznaczone zostaną trzy miliony niemieckich matek; w przyszłości wszyscy członkowie partyjnych organizacji młodzieżowych będą zobowiązani salutować kobietom noszącym Honorowy Order Matki: w ten sposób młode pokolenie odda im należny hołd.”
Oznaki tego hołdu szerzyły się także poza szeregami partii. W tramwajach, autobusach, wagonach metra mężczyźni na wyścigi zrywali się z miejsc, by zaproponować je ciężarnym kobietom lub matkom z małymi dziećmi. Kobiety w ciąży dostawały też bogatsze przydziały kartkowe i bezpieczniejsze miejsca w schronach przeciwlotniczych; nazistowski kult matki sięgnął szczytu w dumnej deklaracji: „Urodziłam dziecko Führerowi.”
Pokaźna była jednak liczba zamężnych kobiet, które nie urodziły Führerowi dziecka: jedna piąta w skali ogólnoniemieckiej, jedna trzecia — w Berlinie. W połowie lat trzydziestych pronacjonalistyczne lobby działaczy partyjnych i prawników coraz głośniej twierdziło, że tolerowanie dalszego istnienia takich małżeństw jest marnotrawstwem genetycznym, ponieważ bezpłodni w obecnym związku małżonkowie mogliby mieć dzieci z innymi partnerami. Ta troska o prokreację miała często absurdalne następstwa. Pracowników firm państwowych (ale i prywatnych) pouczano, że ich obowiązki wobec państwa — lub firmy — nie kończą się bynajmniej po godzinach pracy. Nawet „Das Schwarze Korps” potępił kiedyś metody, jakie stosowano w przedsiębiorstwach dla poparcia kampanii rozrodczej: ,,Jest niedopuszczalne, by przełożony, przypominając swemu podwładnemu publicznie o zaszczytnym obowiązku posiadania dzieci, na jego wyjaśnienie, że ta bezdzietność nie jest zamierzona, odpowiadał: «W takim razie musi pan wziąć rozwód albo adoptować cudze dziecko.”
Ale te niezwykłe oznaki taktu szybko się skończyły. Kiedy Dresdner Bank — największy z banków niemieckich — ogłosił swój roczny bilans (który, rzecz charakterystyczna, zawierał także dane o stanie cywilnym i płodności personelu), ten sam organ SS wystąpił z pretensjami: „Te liczby są alarmujące! Aż połowa żonatych pracowników banku nie ma dzieci.”
W ramach bitwy o rozrodczość „Das Schwarze Korps” wyprodukował obraz rewolucji w niemieckim domu. Ponieważ perspektywa ciężkiej pracy związanej z liczną rodziną działała hamująco na przyrost naturalny, tygodnik SS nie tylko zachwalał instytucję „pomocy do dziecka”, ale wszczął kampanię na rzecz równości praw i obowiązków w małżeństwie, ilustrowaną fotografiami mężów pchających wózki i taszczących torby z zakupami (a więc całkiem nieniemieckich).
O ile torba na zakupy lub ścierka do naczyń w ręku niemieckiego mężczyzny były raczej wytworem fantazji, to autentyczną, realną pomoc w pracach domowych dawała wielu matkom instytucja „roku służby” dla dziewcząt, organizowana przez takie przybudówki partyjne jak „Matka i Dziecko” lub Narodowosocjalistyczna Liga Kobiet, a następnie — w czasie wojny — sprowadzanie „dziewczyn” z całej okupowanej Europy.Stworzono specjalną organizację: Reichsbund Deutscher Familie — ogólnokrajowe Towarzystwo Rodziny Niemieckiej — która miała zająć się powszechnymi problemami rodzinnymi; jako dowód dezintegracji życia towarzyskiego w Trzeciej Rzeszy można traktować fakt, że organizacja ta zaczęła swą działalność od utworzenia sieci biur matrymonialnych, dobierających odpowiednich z punktu widzenia praw eugeniki partnerów (którzy przy okazji zobowiązywali się do masowej prokreacji).
W poszukiwaniu partnerki do małżeństwa wielu Niemców nadal korzystało z ogłoszeń prasowych. Akcentowanie w tych ogłoszeniach kwestii finansowych wywoływało nieraz nieprzychylne komentarze. Z nastaniem Trzeciej Rzeszy treść ogłoszeń matrymonialnych zaczęła odzwierciedlać subtelne zmiany w hierarchii wartości: choć nadal wspominało się o majątku, znacznie bardziej liczyły się teraz zalety eugeniczne. Ogłaszający się w „Neueste Nachrichten,, owdowiały nauczyciel, który nie stawiał ewentualnym kandydatkom żadnych wymagań finansowych, reklamował się z tego tytułu jako „idealista”. W jednym z najbardziej charakterystycznych ogłoszeń czytamy: „Pięćdziesięciodwuletni lekarz, aryjczyk, weteran bitwy pod Tannenbergiem, zamierzający osiedlić się na wsi, pragnie męskiego potomstwa w oficjalnym związku ze zdrową aryjką, dziewicą, młodą, skromną i oszczędną, zdolną do ciężkiej pracy, szeroką w biodrach, chodzącą na płaskich obcasach i nie używającą kolczyków, najlepiej niezamożną”; w innym ogłoszeniu: „Sześćdziesięcioletni wdowiec poszukuje nowej nordyckiej towarzyszki życia, która gotowa jest urodzić mu dzieci, by nie wygasła męska linia starej dobrej rodziny.” (Notabene, te dwa ogłoszenia, choć zgodne z oficjalnymi dogmatami propagandy rozrodczej, zgorszyły jednak samozwańczy autorytet moralny hitlerowskiego społeczeństwa „Das Schwarze Korps”; o 52-letnim lekarzu gazeta pisała złośliwie: „Raczej późno przypomniał sobie o swych obowiązkach eugenicznych”, a o 60-letnim wdowcu: „Jeśli do tej pory nie dorobił się męskiego dziedzica, będzie musiał — przy swoich latach — w oficialnie z niego zrezygnować, chyba że ma zamiar okazać zbrodniczą nieodpowiedzialność wobec jakiejś młodej kobiety, która jest przecież czymś więcej niż tylko świnką morską, na której starzec mógłby przeprowadzać swe eksperymenty. Ogłoszenie to ukazało się już kilka razy, z czego wnosimy, że jego autor czerpie zapewne perwersyjną przyjemność z odpowiedzi, jakie otrzymuje.”)
Jak widać z tych krytycznych wybuchów, realizacja polityki pronatalistycznej rodziła nowe problemy; szczególne kłopoty sprawiała kwestia dużych rodzin. Eksperci eugeniki wielokrotnie podkreślali fakt, że rodziny nie starające się ograniczać swych rozmiarów („lekkomyślnie biedni” w terminologii z czasów cesarstwa) to aż nazbyt często ludzie gorsi rasowo i że oficjalne popieranie ich rozrodczości przeczyłoby świętej nazistowskiej zasadzie doskonalenia rasy. Toteż władze udzielające pożyczek małżeńskich zasięgały opinii lokalnych urzędów zdrowia, szkolnych służb medycznych, agencji opieki społecznej nad chorymi psychicznie — by ustalić, czy kandydaci są pełnowartościowi rasowo; wśród tych, których podania odrzucono, połowę uznano za „poniżej przeciętnej fizycznej lub psychicznej”, a jedną trzecią stanowili robotnicy niewykwalifikowani.
Urząd Polityki Rasowej NSDAP zaprowadził też krajową kartotekę eugeniczną, w której „przyzwoite” duże rodziny rejestrowano oddzielnie od dużych rodzin „antyspołecznych”, żyjących na koszt społeczeństwa. Obok antysemickich ustaw o skażeniu rasowym główną bronią reżimu w walce o poprawę składu rasowego społeczeństwa była ustawa o „zapobieganiu prokreacji osób dziedzicznie chorych”. Na mocy tej ustawy poddano sterylizacji wszystkich Niemców cierpiących na niedorozwój fizyczny lub umysłowy, epilepsję, głuchotę lub ślepotę. Osoby sterylizowane nie miały prawa zawierać małżeństw, a jeśli stwierdzono, że jednak to uczyniły — małżeństwo unieważniano na drodze sądowej.Płody sprokurowane przez „osoby dziedzicznie chore” (którym udało się uniknąć sterylizacji) można było legalnie usunąć — tak samo jak płody uznane za półżydowskie— mimo że przerywanie ciąży uchodziło w nazistowskich statutach za najhaniebniejszą zbrodnię.
Natychmiast po przejęciu władzy zakazano reklamy i wystawiania środków antykoncepcyjnych (choć nie ograniczono ani ich produkcji, ani sprzedaży), a wszystkie kliniki zajmujące się przerywaniem ciąży — zamknięto. Aborcję określono jako „akty sabotażu przeciw przyszłości rasowej Niemiec”, co pociągnęło za sobą odpowiednio srogie kary. O ile w republikańskim Berlinie kara za nielegalne zabiegi nie przekraczała niekiedy 40 marek grzywny, sądy nazistowskie skazywały lekarzy praktykujących przerywanie ciąży na kary więzienia od sześciu do piętnastu lat. Przed 1933 rokiem liczbę takich zabiegów oceniano średnio na 600—800 tysięcy rocznie — wobec liczby urodzeń wahającej się od 1 do 1,25 miliona; stosunek wynosił zatem niemal 2 do 3. Bardzo trudno ustalić odpowiednie dane w odniesieniu do Trzeciej Rzeszy. W 1938 roku co ósma zarejestrowana ciąża kończyła się oficjalnie poronieniem; w ciągu czterech poprzednich lat wzrosła o połowę liczba procesów o przerywanie ciąży (4 539 w roku 1934 — i 6 893 w roku 1938).Zakładając, że stosunek przypadków wykrytych do nie wykrytych wynosi 1 do 100, dochodzimy do wniosku, że spadek liczby sztucznych poronień po roku 1933 nie był absolutny, lecz co najwyżej relatywny (wobec większej liczby ciąż).
Inną głośno reklamowaną metodą popierania przyrostu naturalnego była oficjalna kampania na rzecz spadku śmiertelności niemowląt. Istotnie, w pokojowych latach Trzeciej Rzeszy uzyskano w tej dziedzinie redukcję rzędu kilku dziesiątych procent rocznie: w 1936 roku, na przykład, 6,6 procent dzieci zmarło w ciągu pierwszego roku życia, a w 1938 roku — już tylko 6 procent.Wojna wszakże odwróciła tę tendencję, tak że w 1943 roku śmiertelność niemowląt w Niemczech wyniosła już 7,2 procent w porównaniu z 4,8 procent w Wielkiej Brytanii i 4 procentami w USA. (Zresztą i w czasach pokoju notowania anglosaskie były nieco lepsze od niemieckich.)
Jedną z przyczyn tych stosunkowo małych sukcesów było lekceważenie — zarówno przez niemieckich pracodawców, jak przez robotnice — ustawy z 1927 roku ,,o ochronie matek”, która nakazywała sześciotygodniowy urlop macierzyński przed i po rozwiązaniu. Ciężarne robotnice często wolały pracować aż do pierwszych bóli porodowych, niż narażać się na 25-procentową redukcję płac. Z tego samego powodu opiekowały się one swymi niemowlętami tylko przez pierwsze parę dni, a potem oddawały je pod opiekę innych. Przeciwstawiając się tej praktyce, organizacja ,,Matka i Dziecko” otworzyła domy opieki postnatalnej i żłobki wiejskie.
Innym ważnym aspektem sytuacji demograficznej Rzeszy był wzrost wieku „statystycznego Niemca” o ponad 20 lat: o ile przed rokiem 1914 młodzież poniżej szesnastu lat stanowiła trzecią część populacji, to pod koniec lat trzydziestych już tylko czwartą część. Zmiany w proporcjach między starymi i młodymi miały nie tylko statystyczne znaczenie. Aż do 1933 roku narodowi socjaliści z powodzeniem — i nie bez racji — reklamowali się jako partia Młodości przeciwko Starości; ale z chwilą przejęcia władzy autorytatywnie stwierdzili, że wojna pokoleń kończy się: nie można dopuścić, by jakiekolwiek konfliktowe podziały psuły wewnętrzną harmonię rodziny i Rzeszy. W istocie reżim skutecznie odmłodził kierownictwo obu tych instytucji. Średnia wieku ministrów Rzeszy była około 10 lat niższa niż ich republikańskich poprzedników (a także w porównaniu z rządami krajów Zachodu), natomiast przeciętny wiek wstępowania w związki małżeńskie obniżył się o dwa-trzy lata w rezultacie ożywienia ekonomicznego i działań podjętych na rzecz wzrostu populacji.
A jednak pewne wątki konfliktu między pokoleniami nadal wpływały na życie rodzinne, choć w sposób bardziej utajony. Młodzież, wrażliwsza i bardziej narażona (w szkole, w Hitlerjugend) na indoktrynację, zaczęła okazywać większy konformizm — żeby nie powiedzieć: fanatyzm — niż starsi. Ponieważ zaś rodzice bali się, że dzieci złożą na nich donos lub choćby niechcący ujawnią treść rodzinnych rozmów — dialog miedzy pokoleniami coraz bardziej zamierał.