Specjalistka od długiego życia i... krepli
„Tera je na Ciebie kolejka” – spierały się na pogrzebie swej siostry Maryjki Agnes i Ema. To był 1982 r. Agnes już nie żyje, a Ema cieszy się dobrym zdrowiem. Ma dziś 99 lat!
Ciotko nie cygońcie dyć z mojej strony na tym torcie pisze 66 lot – śmiał się pan Andrzej Staniek. Bez okularów, słyszy dobrze, sama chodzi, czyli trzyma się świetnie. Oj, żeby tak wyglądać w jej wieku. – Przezywajom mie coby samej nie chodzić po schodach, a jo im i tak jeszcze nieroz mykną – śmieje się pani Ema. Taki wiek sprawił, że zasłużyła sobie na miano najstarszej mieszkanki Rydułtów. Kiedy przyprowadziła się tu w okresie międzywojennym, zapewne nawet przez myśl jej nie przeszło, że kiedyś będzie najszacowniejszą ich mieszkanką.
Pani Ema pochodzi z Dzimierzy w powiecie rybnickim, gdzie urodziła się w 1904 r. Jej mama Karolina i ojciec Maciej Staniek doczekali się kilkunastu potomków, niestety tylko dziewięcioro z nich przeżyło: Maria, Joanna, Józefa, Agnieszka, Ema, Karolina oraz Józef, Jan i Paweł. Maciej był rolnikiem i szewcem. Ten ostatni fach odziedziczyli wszyscy jego synowie. – Zawsze buty potrafili naprawić. Mój tata Józef, syn Macieja jeździł specjalnie do Chorzowa, za grosze kupował fragmenty butów, robił je i sprzedawał jako wartościowe. W ten sposób dorabiał – chwali się Barbara, córka Józefa. W tak licznej rodzinie żyło się oczywiście biednie, więc kiedy Ema miała już „słuszny” wiek, czyli piętnaście lat, poszła na służbę. A nie służyła u byle kogo, w zamku w Pstrążnej u Lonczyków i Sikorów. Była tzw. służbą na pokojach, czyli tą lepszą. – Pani Lonczykowa to była dobro baba, wanieliczka, a o kościół dbała. Dużo żech sie tam nauczyła, była bardzo akuratno. Jak żech posprzątała to z chusteczką za mną chodziła i sprawdzała czy kurz nie zostoł. Wszystko musiałach też prać – tłumaczy pani Ema. – Ciotko nie godejcie, boście zawsze wspominali, że jednego w praniu teście sie nie tykli – chusteczek – śmieje się bratanek pani Emy. – Oj, ta akuratność to my potym długo na swoi skórze pamiętali - wspomina syn Stefan. W całym domu mieliśmy mesingowe klamki i uchwyty do okien. Musiały się świecić tak jak u Lonczyków.
Piękna pani Ema wpadła w oko sąsiadowi Albertowi Skupieniowi z naprzeciwka. Znali się od dzieciństwa. – W laczkach my do siebie lotali - śmieje się pani Ema. 13 maja 1929 roku wzięli ślub. Nie był jedyny. W tym samym dniu brat Emy Józef żenił się z siostrą Alberta Martą. To było wesele! Muzyka była na sali u Lisa w Dzimierzy. W tym samym roku przeprowadzili się do Rydułtów. – Chłop był kolejarzem, piechty z Dzimiyrzy do Suminy chodziył na pociąg do Tarnowskich Gór. Z Rydułtów mioł bliżyj – tłumaczy pani Ema. Najpierw mieszkali w wynajętym domu, później wybudowali swój. Wprowadzili się do niego w 1937 r.
Niestety, szczęście nie trwało długo. Jak wybuchła wojna ojciec akurat wracał pociągiem z nocnej zmiany. – Na stacji w Niewiadomiu słyszeli tylko szczęk przepinanych wagonów. Pociąg ruszył. Zatrzymał się dopiero we Lwowie! Wrócił po dwóch miesiącach. Mama była zrozpaczona, bo nic nie wiedzieliśmy o losie ojca – wspomina Stefan. Potem wylądował jeszcze na robotach w Niemczech i w końcu w wojsku. Nie wojował długo. Przedostali się do obozu polskiego we Francji, gdzie doczekał końca wojny. Niestety znów nie mieliśmy wiadomości o ojcu. Wrócił dopiero w listopadzie 1945 r. Oj, ta mama przeżyła. Kiedy Albert wrócił Ema napiekła mu furę pączków. Później stały się już rodzinną tradycją. Były zawsze przy jakiejś większej uroczystości – Ciotka to jest specjalistka od krepli – śmiały się siostrzenice. Wybredna w jedzeniu nie jest, przecież kto byłby wybredny jak wychował się w biednej rodzinie. Wszystko jej smakuje, warto też zaznaczyć, że nigdy nie jadła margaryny, tylko masło. Dziś jeszcze sama robi sobie śniadania i kolacje – dodaje synowa Jolanta.
Z Albertem doczekali się dwójki synów: Stefana, który całe lata pracował na kopalni oraz Ryszarda, nauczyciela, później kierownika szkoły w Czernicy. Niestety nie doczekali swojej 60. rocznicy ślubu. Albert zmarł niecały miesiąc wcześniej. Toż to zawalyl – śmiał się pan Andrzej.
– Stefana znam bardzo dobrze. Mogę nawet powiedzieć, że był autorytetem, który mnie wiele w życiu nauczył. Na moje wychowanie wpłynęła jego postawa życiowa. Był bowiem moim pierwszym drużynowym. Bardzo dobrze wychowała pani synów. To wielki sukces matki – mówił na uroczystości burmistrz Alfred Sikora, który wręczył solenizantce kwiaty i upominek. Pani Ema była bardzo tym faktem wzruszona, zresztą już od rana zjeżdżali do niej goście. Tak miało być przez cały dzień. – Ciotka to jest towarzyska osoba, w październiku ubiegłego roku na weselu swojej wnuczki bawiła się do pierwszej w nocy – wspominali goście. – Paniczko dziękują najbardzi Pómboczkowi za zdrowi – tłumaczyła mi pani Ema. Najbardzi zaś cieszy mie, że oni tu wszyscy o mie, starym człowieku, pamiyntajom. – Nie yno pamiętają – dodała pani Basia – oni Cię jeszcze wszyscy kochają.
Aleksandra Matuszczyk-Kotulska „Nowiny Wodzisławskie” 23 marca 2003 roku