Pralka Frania, tranzystor Monika i składak Wigry czyli myśl techniczna w czasach PRL-u
Perfekcyjna pani domu była szczęśliwą posiadaczką pralki „Frania”, używała ręcznego odkurzacza Kasia i piekąc ciasta w prodiżu słuchała muzycznych pocztówek odtwarzanych na adapterze Bambino. Życie jej dzieci toczyło się wokół trzepaka, a mąż marzył o meczu oglądanym w kolorowym telewizorze.

Od Wolnej Europy po Lato z radiem
W czasach, kiedy młody człowiek był w stanie wspiąć się z anteną w ręce na najwyższe w okolicy drzewo żeby posłuchać Radia Luxemburg, dojrzalsi słuchacze spędzali czas z uchem przy audycjach Radia Wolna Europa, zakłócanych przez służbę bezpieczeństwa. Odbiorniki radiowe produkowane w PRL-u były umieszczane w pięknych bakelitowych albo drewnianych skrzynkach, a ponieważ niektóre z nich ważyły nawet 20 kilogramów, były traktowane jak mebel i ozdoba salonu. Pierwszy odbiornik po wojnie został skonstruowany w Zakładach Radiowych Diora w Dzierżoniowie i nosił nazwę „Pionier”. W niektórych modelach tego radia na skali zamiast Katowic pojawiała się nazwa Stalinogród, którą cofnięto dopiero po gomułkowskiej odwilży. Popularne Pioniery miały obrotowe przełączniki zakresów, a późniejsza Sonatina czy Nokturn – już klawiszowe.
Prawdziwym hitem lat 60. Stały się przenośne radia tranzystorowe, które przed wakacjami reklamowano w prasie hasłem: „Najlepsza pora na kupno tranzystora”. Sylwia, Kamila, Kama, Dominika czy Monika szybko stały się nieodzowną częścią ekwipunku wczasowego każdego turysty. Dekadę później zalały polskie plaże i pola namiotowe, gdzie zaczęły rozbrzmiewać przeboje „Lata z radiem”.
Poproszę zamiejscową Lubartów 33
Tak się zaczynał kultowy skecz kabaretu Dudek z 1972 roku, w którym Edward Dziewoński rozmawiał przez telefon z Wiesławem Michnikowskim. Telefon w czasach PRL-u był absolutnym luksusem, na który czekało się nawet 20 lat. W pierwszej kolejności przyznawano działaczom partyjnym, a do uprzywilejowanych grup należeli pocztowcy, lekarze, a na wsiach – sołtysi.

Aparaty telefoniczne, które produkowała Radomska Wytwórnia Telekomunikacyjna wyposażone były w obrotową tarczę z klawiaturą numeryczną, a ich modele miały nazwy pochodzące od kwiatów. Jaskier, Aster, Storczyk, Tulipan czy Bratek były dostępne w różnych kolorach, a niektóre z nich również w wersjach klawiszowych.
Na początku z telefonu stacjonarnego nie można się było dodzwonić nawet do innej miejscowości w tej samej gminie, nie mówiąc już o innym państwie. Za każdym razem trzeba było pójść na pocztę i zamówić międzymiastową, a potem uzbroić się w cierpliwość. To, czy połączenie uzyskiwało się od razu, czy też trzeba było na nie długo czekać, zależało często od nastroju telefonistki, która w końcu wskazywała numer kabiny, w której prowadziło się rozmowę.
Pomocne w korzystaniu z usług telekomunikacyjnych były książki telefoniczne, w których można było znaleźć nie tylko potrzebny numer telefonu, ale też adres i niejednokrotnie profesję właściciela. Jeśli książki nie było pod ręką to pozostawały połączenia automatyczne do biura numerów. Oprócz informacji telefonicznej była też zegarynka, prognoza pogody, horoskop, bajki dla dzieci czy repertuar kin. Obrazek dziecka w piżamie siedzącego w fotelu ze słuchawką przy uchu nie był więc niczym niezwykłym.
Ci, którzy nie posiadali telefonu w domu, mogli skorzystać z budek telefonicznych, które pojawiły się w Polsce pod koniec lat 50. Musieli jednak pamiętać o tym, by mieć ze sobą żetony lub monety.
Dla sympatycznej pani Krysi
Królem prywatek był w czasach PRL-u gramofon Bambino, który produkowały Łódzkie Zakłady Radiowe Fonika. Odtwarzał popularne wtedy płyty winylowe i pocztówki dźwiękowe. Te drugie to nic innego jak czworoboki z grubego papieru pokryte sztucznym tworzywem, przypominające widokówki. Oprócz krajobrazów były wersje ze zdjęciami piosenkarek, modelek, zwierząt lub kwiatów. Odtwarzano je z prędkością 45 obrotów na minutę, a ciekawostką było to, że na pocztówce można było przed piosenką nagrać w studiu pozdrowienia lub życzenia. Nic więc dziwnego, że były one częstym prezentem dla najbliższych, a absolwenci szkół wręczali je, wraz z nagranymi podziękowaniami, swoim nauczycielom. Z płyt winylowych można było posłuchać nie tylko muzyki, ale i popularnych bajek, np. „Przygód Koziołka Matołka”. Tym, którzy nie mieli gramofonu, musiały wystarczyć bajki z rzutnika Ania, produkowanego przez Łódzkie Zakłady Kinotechniczne PREXER.

Tym, którzy wyrośli już z bajek marzył się własny składak. Rowery produkowane przez bydgoski Romet miały tę zaletę, że, jak sama nazwa wskazywała, można je było składać i wygodnie przechowywać lub przewozić. Ponadto mogli nimi jeździć zarówno dorośli jak i dzieci, bo miały regulowaną wysokość siodełka i kierownicy. W szczytowych latach firma produkowała milion sztuk rowerów rocznie, nic więc dziwnego, że na ulicach można było oglądać wszystkie modele popularnych składaków: Wigry, Flaming, Jubilat, Gazela, Zenit czy Konsul. Była też wersja Duet, czyli przeznaczona dla dwóch osób.
Czwartki z „Kobrą” a soboty z Franią
Żeby wnieść telewizor teleskopowy na czwarte piętro, trzeba było się nieźle natrudzić, bo najpopularniejszy w czasach PRL-u Rubin ważył 57 kilogramów. Telewizor, który robił zawrotną karierę, lubił się przegrzewać, a w konsekwencji zapalać, więc nie można go było trzymać w zabudowywanych wnękach, które przewidziano prawie w każdej meblościance. Równie niebezpieczne było kładzenie na nim serwetek i wszelkiego typu ozdób, które lądowały na ziemi, gdy obraz zaczynał skakać. Sprawdzonym sposobem na radzenie sobie z tym problemem było bowiem uderzanie w odbiornik z góry pięścią.

Pierwsze telewizory kolorowe Jowisz pojawiły się w 1973 roku i kosztowały tyle, co połowa fiata 126 p. Żeby zmienić program z pierwszego na drugi (wtedy były tylko dwa), trzeba było wstać z fotela i nacisnąć odpowiedni przełącznik. A wszystko po to, żeby spędzić poniedziałkowy wieczór z „Teatrem Telewizji” i obejrzeć czwartkowy Teatr Sensacji „Kobra”.
Królową sobót była Frania – polska pralka wirnikowa, którą naród tak pokochał, że produkowana jest do dziś. Wprawdzie wodę do pralki trzeba było samodzielnie wlewać, a potem za pomocą węża, wylewać, Frania miała tę zaletę, że umieszczony w niej wirnik wykorzystywano tez do innych celów. Robiono w niej masło, majonez, mieszano napoje i ubijano śmietanę. A wszystko dlatego, że wielofunkcyjne roboty kuchenne były jeszcze niedostępne. W czasach, gdy nie było elektrycznych piekarników ciasta przygotowywało się w prodiżach, czyli okrągłych metalowych naczyniach zasilanych prądem wyposażonych z szklany wizjer na środku pokrywy. Zanim Zelmer Predom wyprodukował pierwszy mikser elektryczny, jajka czy śmietanę ubijano za pomocą ręcznego miksera napędzanego korbką.

Marzeniem każdej gospodyni był udarowy młynek do kawy Predom, o którym mówiło, się że zmieli wszystko, a silnik się nie spali. Atutem było też to, że nie wywalał korków, czego nie można było powiedzieć o popularnej w tamtych czasach farelce, czyli plastikowym termowentylatorze kędzierzyńskiej fabryki Farel. Najbezpieczniejszy wydawał się więc ręczny odkurzacz Kasia, choć nazywanie go odkurzaczem chyba w pełni nie oddawało istoty tego produktu. Metalowy kij zakończony pojemnikiem z dwoma szczotkami w środku zbierał z dywanów tylko to, co dostrzegł wzrok, dlatego przydawały się montowane przed każdym blokiem trzepaki. Nienawidzili ich panowie, którzy za pomocą trzepaczką ćwiczyli siłę swoich rąk i uwielbiały dzieci, których życie podwórkowe toczyło się właśnie wokół trzepaków. Ale to już kolejna historia.
Katarzyna Gruchot, zdjęcia Narodowe Archiwum Cyfrowe
Smieszne
Kiedy zmienicie nazwę tego portalu na prlON?
Fajny artykuł. Cofnął się człowiek do swego dzieciństwa. Może było i bidnie, ale ludzie chyba tak jakoś bliżej siebie. No i produkowaliśmy sporo rzeczy sami