Słodkie życie Szytenhelmów
- Nigdy nom się to nie zmierzło, ani praca, ani ciastka – żartował Jan Sztenhelm, rybnicki cukiernik.
Kiedy był mały przybiegał do cukierni ojca na lody domowej roboty. Czasem, już po zamknięciu sklepu, wybierał smakowite resztki z termosów. Dorastał wśród zapachu ciast, pierników, kremów. Dzisiaj nie żałuje, że poszedł w ślady ojca i został cukiernikiem. – Wiedziałem, że chcę być cukiernikiem. Ta praca wciąga mnie i bawi – mówi Jan Szytenhelm, cukiernik z Rybnika.
Pracuje w tym zawodzie już 31 lat. Ojciec – Witold Szytenhelm zmarł osiemnaście lat temu. Starsi rybniczanie pamiętają z dawniejszych lat jego cukiernię przy placu Wolności. Pierwsza mieściła się pod numerem 6, a potem została przeniesiona pod nr 15. Zakład został założony w 1956 roku. W 2006 roku obchodził pięćdziesiąt lat istnienia. Mieścił się w piwnicy rodzinnego domu, niezmiennie od pół wieku używane było to samo narzędzie do ubijania, w którym został wymieniony tylko silnik.
Pan Jan wspominał, jak ojciec potrafił wyczarować z cukru prawdziwe cuda, którymi zachwycali się także zagraniczni dziennikarze na międzynarodowej wystawie w Katowicach. Witold Szytenhelm przygotował na nią cukrowego pawia z mieniącymi się piórami, karetę z cukru z końmi z marcepana, także cukrowego muchomora, pod którym grała orkiestra krasnali. – Pamiętam, jak jechaliśmy na tę wystawę trasą do Katowic z prędkością 20km/h, żeby tego nie połamać – wspominał ze śmiechem cukiernik – syn. Dodał, że ojciec miał anielską wręcz cierpliwość do robienia takich ozdób i talent plastyczny. Nie zrażał się nieudanymi próbami. Cierpliwie gotował wodę z cukrem, aż powstawał odpowiedniej konsystencji syrop. Potem wylewał go na marmurową płytę, żeby nieco ostygł, a następnie ciepłą, plastyczną masę zwijał w kulę i nakładał na tak zwaną dmuchawkę. Później, podobnie jak przy produkcji szkła dmuchanego, „wydmuchiwał” z masy cukrowej piękne ozdoby.
Jan lubił wymyślać nowe przepisy. Eksperymentował, próbował. Sprawiało mu to wiele radości. Niedawno wymyślił ciasto „snikers”. Powrócił także do rodzinnej tradycji wyrobu kremów i kremówek, tak jak w dawnych czasach. Jak oka w głowie strzegł rodzinnych przepisów na firmowe serniki wiedeńskie, ciasto francuskie, eklery i kołaczyki na maśle. były one chlubą Szytenhelmów.
W prowadzeniu zakładu, przy sprzedaży ciastek pomagała mu żona Gabriela oraz siostra Sylwia. Syn Krystian studiował politologię, a córka Patrycja była w gimnazjum. W wolnych chwilach Jan Szytenhelm ćwiczył kung-fu i tai-chi. Czasem nazywany był cukiernikiem w kimono.
Iza Salamon “Tygodnik Rybnicki” 14 listopada 2006 roku