Ksiądz Teodor Walenta - śmierć z rąk wyzwolicieli
Do niedawna jeszcze ujawnienie tragicznej śmierci księdza Teodora Walenty, proboszcza w Gorzycach p. Wodzisław Śl. było niemożliwe, gdyż musiano by wtedy wskazać jego faktycznych morderców. Pisano więc co najwyżej, jeśli już w ogóle ktoś na ten temat napomknął, że został on podczas działań wojennych zastrzelony 16 kwietnia 1945 r.
Przez kogo jednak i dlaczego wiedzieli tylko jego parafianie, ale ci na ogół milczeli, pamiętając, że nie było wolno im nawet urządzić pogrzebu swojemu proboszczowi, ani przez ponad pół roku od rozstrzelania go przez żołnierzy radzieckich odprawić w jego intencji nabożeństwa żałobnego. Dziś, w wolnej ojczyźnie, możemy przypomnieć jednego z tych synów naszej ziemi, który stając w obronie godności ludzkiej, zginął z rąk wyzwolicieli tej ziemi spod okupacji hitlerowskiej i co więcej, powinniśmy o nim stale pamiętać.
Teodor Walenta urodził się 12 kwietnia 1882 r. w Pawłowie koło Raciborza, w rodzinie rolniczej i mocno związanej z polskością, której sam też później pozostawał wiemy do końca życia. Trudno dziś powiedzieć w jaki sposób nawiązał kontakt z niewiele starszym od siebie bo z 1874 r. założonym przez św. Jana Bosko, Towarzystwem Salezjańskim, ale pod opieką właśnie salezjanów odbywał naukę gimnazjalną i studia uniwersyteckie we Włoszech (w Mediolanie, Genui, Padwie), uzyskując tam również w Turynie – 29 czerwca 1900 r. święcenia kapłańskie. Jedyną bowiem naówczas drogą dla uzdolnionego syna chłopskiego, pragnącego urzeczywistnić swe marzenia o dalszej nauce czy zmianie po prostu statusu społecznego, był stan duchowny. Mszę św. prymicyjną odprawił 2 lipca 1909 r. w rodzinnym Pawłowie.
Rozprowadzony z tej okazji pamiątkowy obrazek zawiera na odwrocie, co charakterystyczne jest dla ks. Walenty, nadruk w języku polskim. Kształcąc się w różnych ośrodkach włoskich, polubił ten kraj zwłaszcza i muzykę, rozmiłowawszy się szczególnie w muzyce kompozytora Perosiego, do tego stopnia, że postanowił pozostać w słonecznej Italii. Pracę jednak w charakterze nauczyciela w tamtejszych placówkach salezjańskich przerwał, gdy dowiedział się o powstaniu niepodległego państwa polskiego.
W 1919 r. zatem powrócił „z ziemi włoskiej do Polski”, konkretnie zaś do Oświęcimia, gdzie znajdował się dom salezjański. Przez rok zatrudniony był jako nauczyciel w pobliskim gimnazjum, bacznie jednocześnie śledząc ówczesne wydarzenia na Górnym Śląsku, zanim z właściwym sobie zaangażowaniem włączył się w nurt pracy plebiscytowo-powstańczej. Nie było też odtąd ważniejszej dla niego sprawy niż powrót Śląska do Macierzy.
W roku 1920 mianowicie został tłumaczem języka włoskiego i francuskiego przy Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej dla Górnego Śląska i zarazem niezwykle czynnym prelegentem wieców oświatowych organizowanych przez Polski Komisariat Plebiscytowy. Najchętniej wyjeżdżał wtedy w Raciborskie i przemawiał do mieszkańców wiosek z jego rodzinnych stron, dla których zakładał przy okazji różne polskie organizacje, i których komisarzem obrończym został podczas III powstania śląskiego. Odbywał również wówczas, jako członek misji rządowej (obok ks. Teodora Kubiny, późniejszego biskupa częstochowskiego) podróże dyplomatyczne do Rzymu w celu uświadomienia sfer watykańskich i Królestwa Włoskiego w sprawach plebiscytowych Górnego Śląska. Kiedy zapadła ostateczna decyzja o przyłączeniu do Polski jedynie okręgu przemysłowego i obszarów rolniczych na wschód od Odry, ks. Teodor Walenta długo nie mógł pogodzić się z tą jawną niesprawiedliwością dziejową, która ziemię raciborską odgrodziła od reszty Górnego Śląska kordonem granicznym. Nie załamywał jednak rąk i w dalszym ciągu pracował nad repolonizacją odzyskanego terenu. Brał więc udział w charakterze komisarza rządowego w akcji przeorganizowania wcześniejszej szkoły niemieckiej w Mysłowicach w gimnazjum polskie i takiej samej akcji tworzenia gimnazjum polskiego w Rybniku, w którym to też pozostał przez pewien czas jako nauczyciel. Ucząc w rybnickim gimnazjum, pełnił także funkcję kapelana w istniejącym w Rybniku zakładzie dla umysłowo chorych i pomagał chętnie w zajęciach duszpasterskich w tamtejszej parafii św. Antoniego.
Ponieważ praca ta odpowiadała mu bardziej niż zajęcia szkolne, prosił w czerwcu 1923 r. ówczesnego administratora apostolskiego dla Górnego Śląska, ks. dr. Augusta Hlonda, o inkardynowanie go do nowo tworzącej się diecezji śląskiej, jak i władze swojego zgromadzenia o wyrażenie na to zgody. Otrzymawszy takową został na razie mianowany z dn. 13 listopada 1923 r. pierwszym wikarym przy kościele św. Antoniego w Rybniku (jego ostatecznej inkardynacji do Diecezji Katowickiej dokonał dopiero w roku 1927 ks. bs. Arkadiusz Lisiecki).
Stamtąd przeniesiono go z dniem 25 marca 1925 r. do kościoła pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach, a po niecałych dwóch znów latach (z dn 12 V 1927 r.) przydzielono do Chropaczowa jako vicarii cooperatoris, choć miał już wtedy zdany (24 IX 1925 r.) egzamin proboszczowski. Dopiero po dwóch kolejnych latach ks. Teodor Walenta otrzymał 8 kwietnia 1929 r. samodzielną parafię Górna Wilcza w dekanacie dębieńskim, ale proboszczem jej nie został, jak to było w zwyczaju, z czasem mianowany, mimo że w przeciągu czterech równych lat administrowania nią odnowił gruntownie tamtejszy zabytkowy kościół i plebanię. Sprzeciwił się bowiem patron tego kościoła – niemiecki właściciel domeny Górna Wilcza, niejaki Korvatz – pamiętający doskonale działalność ks. Walenty w okresie plebiscytu (podobnie zresztą zachowywali się niemieccy patronowie innych górnośląskich kościołów, gdy zgłaszał on się w nich na wakujące stanowiska proboszcza), jak i jego aktualną postawę wobec spraw polskich.
W uznaniu właśnie jego zasług plebiscytowo-powstańczych odznaczony został Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, a za późniejszą swą postawę otrzymał w 1930 r. złoty Krzyż Zasługi.
Ksiądz Teodor Walenta był jednym z tych nielicznych polskich księży na Górnym Śląsku, którzy otwarcie stawali w obronie jego rodowitych mieszkańców i czynnie przeciwstawiali się wszelkim przejawom dyskryminacji narodowej, wykorzystując nierzadko w tym celu ambonę kościelną. Nierzadko też doznawał z tego powodu różnych przykrości. W czasie pracy w Górnej Wilczy (obecnie Wilcza przy trasie Rybnik – Gliwice) spotkał ks. T. Walentę w czerwcu 1933 r. incydent, który odbił się szerokim echem w prasie śląskiej. Został on mianowicie zatrzymany, brutalnie potraktowany i ostatecznie aresztowany przez niemieckiego strażnika granicznego, przy próbie udania się z posługą kapłańską do pobliskich Pilchowic, leżących już na terytorium Niemiec. Odbierano to jako zemstę za niezwykle gorące i patriotyczne kazanie wygłoszone przez niego w dniu święta narodowego (3 V), w którym wspomniał o prześladowaniach Polaków w Niemczech.
Pełniąc funkcję administratora parafii św. Mikołaj a w Górnej Wilczy, ks. Teodor Walenta był stale szykanowany, z racji swej postawy narodowo-politycznej, przez niemieckiego nadal – mimo przyznania tej miejscowości w 1922 r. Polsce – jej właściciela, a zarazem i patrona znajdującego się w niej kościoła. On też kategorycznie sprzeciwiał się mianowaniu ks. T. Walenty proboszczem parafii w Górnej Wilczy. Taką samą również odmowę otrzymywał ks. Walenta ze strony innych niemieckich patronów górnośląskich kościołów, gdy próbował zgłaszać się na opróżnione w nich stanowisko proboszcza.
Wreszcie jednak, po wielu nieudanych próbach przeniesienia się gdzie indziej, mógł ks. Walenta objąć z dniem 1 maja 1934 r. posadę proboszcza rozległej parafii pw. Św. Anioła Stróża w Gorzycach koło Wodzisławia. Miał już wtedy niewiele ponad pięćdziesiąt lat, ale niesłabnący wciąż zapał do pracy. Z podwójną też teraz energią zabrał się do włodarzenia przydzieloną mu parafią, kładąc szczególny nacisk, podobnie jak czynił to wszędzie wcześniej w swojej działalności duszpasterskiej, na wszystko co polskie. Niezbyt długo jednak było mu dane cieszyć się swobodą takiego działania. Wkrótce bowiem wybuchła II wojna światowa i nastały lata okupacji niemieckiej, których przetrwanie dla ks. Teodora Walenty, choć przebieg wojny na tym przygranicznym wówczas terenie, jakim były Gorzyce, odbywał się w miarę spokojnie, a prawdziwy ogrom jej nieszczęść miał dotknąć mieszkańców tego terenu dopiero w momencie wyzwalania go przez Armię Czerwoną, oznaczało prawdziwy koszmar. Władze hitlerowskie mianowicie uznały ks. Walentę za niebezpiecznego wroga i potraktowały go z całym okrucieństwem. Prawdopodobnie tylko ze względu na swoją chorobę, gdyż na krótko przed wojną został częściowo sparaliżowany, uniknął niewątpliwie obozu koncentracyjnego. Ochraniała go ponadto niemiecka rodzina Szewiotów, której zawdzięczał chyba także uratowanie życia. Tym niemniej, bardzo często był wzywany na przesłuchania, terroryzowano go groźbami i wymyślano różne kary. Zakazano mu sprawowania jakichkolwiek czynności liturgicznych w kościele oraz posług kapłańskich w parafii. Obłożono go de facto aresztem domowym, w wyniku którego wolno mu było jedynie wychodzić do otaczającego probostwo ogrodu. Zastępował go wtedy w czynnościach duszpasterskich ks. Edward Brandys, misjonarz od św. Wincentego a Paulo, który po zajęciu macierzystego klasztoru przez Niemców przybył na Śląsk, skąd pochodził – z Pawłowic – i służył chętnie pomocą znajomym księżom w administrowanych przez nich parafiach. W związku z sytuacją, jaka wytworzyła się w Gorzycach na skutek zabronienia ks. Walencie wykonywania jego funkcji kapłańskich, osiadł ks. E . Brandys na stałe w tej miejscowości. Z dużym też poświęceniem, mimo nie najlepszego zdrowia, oddał się sprawom duszpasterskim, narażając się tym samym na liczne i przykre szykany ze strony okupanta niemieckiego.
Gdy wojna zbliżała się już ku końcowi, obydwaj księża z ogromną ulgą wyczekiwali nadchodzącego wyzwolenia, które położyć miało wreszcie kres znoszonym cierpliwie przez ks. Teodora Walentę udrękom. Obydwaj też starali się podnosić na duchu swoich parafian, szukających schronienia w piwnicy probostwa przed szalejącym wokół frontem. Dodawali im otuchy i wiary w przetrwanie, zapewniając, że Rosjanie są przecież ich oswobodzicielami. I nawet wiadomość o dokonanej 30 marca 1945 r. przez wojska radzieckie masowej egzekucji na 45 cywilnych mieszkańcach sąsiedniego Rogowa nie była w stanie tej wiary złamać.
16 kwietnia 1945 r. do piwnicy pod budynkiem gorzyckiego probostwa, w której akurat przebywał ks. T. Walenta i ks. E. Brandys wraz z paroma innymi osobami, wtargnęło nagle kilku podpitych żołnierzy radzieckich. Od razu zwrócili uwagę na ks. Walentę i zażądali od niego wydania im wina mszalnego, grożąc mu zastrzeleniem go, jeśli tego natychmiast nie zrobi. Jednocześnie też zaczęli brutalnie odnosić się do znajdujących się w piwnicy osób, głównie zaś kobiet. Kiedy ks. Walenta orzekł, że nie posiada wina i stanowczo zarazem przeciwstawił się zachowaniu żołnierzy, jeden z sołdatów rzucił się na księdza, uderzył go i strzelił do niego z bliskiej odległości, raniąc śmiertelnie. Broczącego krwią kapłana oprawcy wynieśli na zewnątrz, tam pewnie dobili i upojeni dokonaną zbrodnią, wrzucili następnie do wykopanego na dziedzińcu probostwa rowu przeciwlotniczego. Bestialstwo, z jakim zamordowano ks. Teodora Walentę wstrząsnęło do tego stopnia ks. E. Brandysem, że doznał szoku i uciekł z Gorzyc, dotarłszy do swoich rodzinnych Pawłowic. Tam jednak i jego też dosięgła tragiczna śmierć. Nadepnął bowiem na minę i z powodu okaleczenia wkrótce zmarł.
Ciało ks. Walenty pochowano bez jakiegokolwiek pogrzebu na przykościelnym cmentarzu gorzyckim wśród grobów jego parafian. Przez długi czas nad mogiłą tego męczennika zalegała cmentarna cisza. Uroczystość żałobna, a właściwie pogrzebowa, w intencji zamordowanego proboszcza odbyła się w kościele w Gorzycach dopiero 9 IX 1945 r. Potem jeszcze tylko postawiono na jego grobie skromny pomnik z napisem w języku łacińskim , co jest również znamienne w tym wypadku, i pamięć o ks. Teodorze Walentym, zwłaszcza zaś okoliczność jego śmierci, ogarnęła wszechpotężna zmowa milczenia, podobnie jak o wielu innych zbrodniach, dokonanych przez Armię Czerwoną na rdzennej ludności naszej ziemi podczas jej wyzwalania spod okupacji hitlerowskiej. Pora już najwyższa przerwać to milczenie...
Paweł Porwoł
Tak dla porządku - operował w tym rejonie tzw. IV Front Ukraiński. Trudno więc określić, czy ta swołocz (jak pisze Wujstach) była ruska, białoruska, a czy może ukraińska...?!
ruska swołocz - od zawsze tacy byli
to nie okupanci tylko Magdalenka spowodowała że olano ludzi prawych !
Straszna historia która próbuje się wymazać poprzez gesty takie jak oddawanie hołdu poprzez odpalanie zniczy wraz z dziećmi tych żołnierzy.
czy autor artykułu może wskazać więcej informacji o masowej egzekucji o której mowa powyżej - co było powodem zamordowania tych 45 osób?