Dom Mody Elegancja – francuski szyk i polska solidność (10)
Dziś relikt poprzedniej epoki, a kiedyś kultowy i oblegany salon z modą damską. W czasach kiedy inne sklepy świeciły pustkami, do prestiżowej placówki domu mody przyjeżdżały klientki nawet z Czechosłowacji.
– Zawsze mieliśmy towar najlepszej jakości i niepowtarzalny asortyment – mówi kierowniczka salonu Marzena Potyka-Zapotoczny. Sklep podlegał Domowi Mody Elegancja w Katowicach i to właśnie stamtąd wyszedł impuls do otwarcia nowej placówki przy ul. Długiej w Raciborzu, która była czternastą na Śląsku. Nad pracami wykończeniowymi sprawował pieczę dyrektor Feliks Guźdź, który zadbał o to by raciborski sklep nie odbiegał wyglądem od innych tego typu placówek w kraju. – Sklep był piękny. Na ścianach mieliśmy materiałowe tapety. Meble, kontuary, parapety i obudowy grzejników wykończone były czarnym dębem a na podłogach leżała wykładzina dywanowa w ceglastym kolorze – relacjonuje Marzena Potyka-Zapotoczny, która wcześniej była kierowniczką sklepu Anatol Gminnej Spółdzielni w Kuźni Raciborskiej. Całość dopełniały cztery stylowe, ośmioramienne żyrandole z porcelany i mosiądzu, sprowadzone z Kostuchny, dzięki którym placówka zyskała eleganckie i dobre oświetlenie. – Na zewnątrz dyrekcja zamontowała jeszcze kutą lampę na wysięgniku, którą włączałyśmy jesienią i zimą. Jak się szło od strony salonu Gerarda Matuszka to nasz sklep po prostu błyszczał – dodaje pani Marzena, która pamięta też zamontowany przed wejściem wiatrołap z aluminium, co na tamte czasy było nowością. Jedynym mankamentem było usytuowanie przymierzalni, przez którą trzeba było przejść by dostać się do magazynu. W praktyce nikt na to jednak nie narzekał.
W pierwszej obsadzie salonu znalazła się też Róża Jeż, która wcześniej pracowała w Pewexie przy ul. Ogrodowej i Michalina Pypeć. Pani Michalina trafiła do salonu z zakładu krawieckiego Elegancji, który mieścił się przy Świńskim Rynku. – Moim kierownikiem był Marian Bogdanik, a zajmowaliśmy się krawiectwem ciężkim. Uszyta przez nas odzież wysyłana była właśnie do Domów Mody Elegancja – opowiada pani Pypeć.
Obie panie doskonale pamiętają dzień otwarcia salonu. – Na początku towaru było tyle, że każdy mógł wybrać coś dla siebie. Mieliśmy suknie, garsonki, spódnice i płaszcze. Dużą część asortymentu stanowiły futra z karakułów i nutrii, kołnierze z lisów i nakrycia głowy – wylicza pani Michalina, która do dziś pamięta zakupioną w Elegancji kurtkę z zielonej irchy.
Kiedy klientkę trzeba było przekonać o trafności wyboru, do akcji wkraczała pani Róża, o której obie panie mówią że wyglądała jak wycięta z żurnala. – Wystarczyło, że przymierzyła płaszcz by pokazać wszystkie jego atuty klientce, a my już po chwili go pakowałyśmy. Była wysoką blondynką o figurze modelki i na niej po prostu wszystko wyglądało świetnie – dodaje ze śmiechem pani Marzena.
Personel domu mody nie miał jednakowych strojów, ale panie wiedziały, że jak sama nazwa sklepu wskazuje – muszą być zawsze eleganckie. – Dyrektor Guźdź urządzał często naloty, czyli niezapowiedziane wizyty, by sprawdzić jak sobie radzą jego placówki. Wszystkie znałyśmy historię pewnej ekspedientki, która straciła pracę bo miała na sobie jeansy, co w pojęciu naszego szefa było szczytem braku dobrego smaku – opowiada pani Marzena. Placówka w Raciborzu była konrolowana często, ale zawsze z tych kontroli wychodziła obronną ręką. – Miałyśmy pensje zależne od utargów, a że te były zawsze wysokie, nigdy nie narzekałyśmy na wypłaty – mówią zgodnie obie panie.
W czasach PRL-u nie można było zamawiać tego co się chciało, bo o nadziale na sklep decydował rozdzielnik przygotowywany w Katowicach. Tam trafiały wszystkie ubrania z poszczególnych zakładów krawieckich Elegancji: sukienki z Jastrzębia, garsonki z Częstochowy czy płaszcze z Raciborza. – Zdarzało się, że dostawałyśmy 50 sztuk takich samych sukienek i na ulicach wciąż spotykało się tak samo ubrane raciborzanki – opowiada kierowniczka placówki. Pani Michalina pamięta granatową sukienkę, którą kupiła właśnie w Elegancji, bo choć sama jest świetną krawcową, potrafiła w swoim sklepie znaleźć zawsze coś wyjątkowego. – Ta sukienka kosztowała około 800 złotych, ale była tak piękna, że założyłam ją na chrzciny bratanka męża – tłumaczy i dodaje, że płaszczyk ze sztucznego lisa ma w szafie do tej pory. – Czuję do niego taki sentyment, że nie potrafię się z nim rozstać.
Kiedy pytam, czy w latach 80. obowiązywała ta sama co dziś rozmiarówka, obie panie zaprzeczają. – Dostawałyśmy ubrania w pełnej rozmiarówce na wzrost: od 158 cm do 176 cm. Co do wielkości to zaczynała się dopiero od numeru 42, choć ta numeracja była trochę inna niż dzisiaj – opowiada kierowniczka placówki. Salon nie prowadził usług krawieckich, więc żadne przeróbki nie wchodziły w grę. Nie było też reklamacji ani zwrotów, bo klientki były zadowolone z każdej rzeczy okupionej wielogodzinnymi kolejkami. Towar pakowano zazwyczaj w szary papier, a gdy ten się skończył musiały wystarczyć nylonowe worki, w których ubrania trafiały do sklepu.
Zdarzało się, że po dostawie towaru przed sklepem był taki tłum, że dla bezpieczeństwa wpuszczano do środka po kilka klientek. – Pewnego razu pod naporem tego tłumu pękła nam szyba – wspomina pani Michalina, a jej szefowa dodaje, że kiedy zaczęły się czasy kryzysu, wprowadziły reglamentację. – Pytałyśmy np. klientki po ile swetrów mamy sprzedawać i jeśli ktoś z kolejki proponawał, że po dwie sztuki to tak właśnie robiłyśmy – dodaje. Pani Marzena pamięta dobrze pierwszą wigilię w salonie. – Mieliśmy dostawę towaru i tyle ludzi, że musiałyśmy zostać do wieczora. Wracałyśmy z Różą do domów zrozpaczone, bo żadna z nas nie zdążyła przygotować wieczerzy. Wtedy moja przyjaciółka Lenka Pancek, która mieszkała w tym samym bloku, zaprosiła nas do siebie do domu na wigilię – wspomina wzruszona pani Marzena.
– To były piękne lata ulicy Długiej. Trzymałyśmy się razem i wzajemnie sobie pomagałyśmy. Znałyśmy inne sklepowe i kierowniczki, ze wszystkimi byłyśmy po imieniu. Tworzyłyśmy w pewnym sensie rodzinę – mówią zgodnie obie moje rozmówczynie.
W 1983 roku Marzenę Potykę-Zapotoczny na stanowisku kierowniczki zastąpiła Halina Adamczyk. W latach 90. placówkę przejął Jerzy Judyński, który otworzył tam sklep z futrami i odzieżą skórzaną.
Katarzyna Gruchot, zdjęcia archiwalne Bolesław Stachow, zdjęcia współczesne Jerzy Oślizły
Czytaj także inne odcinki:
- Bar Piccolo – włoskie pizze w raciborskim wydaniu
- Kawiarnia Pod Arkadami – słodkości w ludowym klimacie
- Winiarnia – procenty z demoludów
- Słodycze – gorzki smak reglamentacji
- Towarzystwo Miłośników Ziemi Raciborskiej – 30 lat przy ul. Długiej
- Ruch i Tonpress – papierosy na kartki i winyle z kolejki
- Biuro Wystaw Artystycznych – galeria sztuki współczesnej
- Kosmetyka i Higiena – raciborzanki w kolejce po urodę
- Perfumeria Jola – zapach eleganckiej kobiety
- Dom Mody Elegancja – francuski szyk i polska solidność
- Fotooptyka – przez różowe okulary
- Rzemieślnik – kryształy z Raciborza i gdańskie bursztyny
- DESA – Dzieła Sztuki i Antyki