Teodor Musioł – zapomniany profesor
4 marca przypada kolejna rocznica śmierci prof. Teodora Musioła, który jest bardziej znany i ceniony w Opolu mimo, że niemałą część swojego życia spędził w Rydułtowach, gdzie założył rodzinę i pracował. Mało kto wie, że zwykły nauczyciel rydułtowskiej szkoły został dyrektorem Instytutu Śląskiego w Opolu i autorem cenionej poza granicami kraju, monografii “Dachau 1933 - 1945".
Mały Teodor nie miał łatwego dzieciństwa. Pochodził z bardzo licznej jedenastoosobowej rodziny. Bieda nie była mała. Urodziła się w Paniówkach pod Zabrzem w 1910 r. Jak na Śląsku bywało, ojciec jego był górnikiem, a zawód ten wykonywał i jego dziad i pradziad. Matka, która na brak obowiązków nie narzekała, zajmowała się liczną gromadką dzieci. Jak później często powtarzał była dla niego najwyższym autorytetem moralnym.
Kiedy w 1925 r. ukończył szkołę powszechną wstąpił do seminarium nauczycielskiego w Mysłowicach. W pierwszą podróż do Mysłowic wyprawiła go matka, żegnając słowami: "Bóg z tobą, synku, nie przynieś nam wstydu". Jak pokazały jego dalsze losy tak też się stało. Nigdy nie przyniósł jej wstydu. W 1930 r. otrzymał posadę nauczyciela w małej miejscowości w Rydułtowach.
Pedagog z ikrą
Przez parę miesięcy pracował w Szkole Powszechnej nr 1, ale na dłużej zagrzał miejsce w Szkole Podstawowej nr 2 (dziś szkoła ta nosi numer 4). Jego zainteresowania poszły w kierunku mało wtenczas popularnym - pedagogiki. To właśnie w tej szkole rozpoczął ciężką pracę badawczą nad pochodzeniem społecznym dzieci oraz ich inteligencją. Mozolną pracą badał rozwój fizyczny, umysłowy oraz środowisko domowe u wszystkich dzieci w jego klasie III, złożonej z dzieci ociężałych pod względem rozwoju umysłowego. Inspiracją do podjęcia tych niełatwych badań była wizyta w miejscowości Zygmunta Mysłakowskiego, znanego nie tylko w kraju, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, opiekuna badań pedagogicznych na Śląsku. T. Musioł wiele czasu poświęcił by jak najdokładniej poznać warunków, w jakich przyszło żyć jego małym uczniom. Słusznie widział ich związek z postępami w nauce. Szczególnym zainteresowaniem darzył dzieci biedne, opuszczone, samotne. A takich dzieci nie trzeba było szukać ze świeczką. Bezrobocie szalało, co momentalnie odbiło się na warunkach życia mieszkańców. Główny zakład, zatrudniający większość zdolnych do pracy mężczyzn, kopalnia stała w latach 1933 - 1937 nieczynna. Jak ciężkie były to warunki świadczy jeden z jego opisów: "Do mojej klasy posyła dzieci 50 rodzin (...) 41 górniczych ( z tego 35 rodzin bezrobotnych ) (...) Ich mieszkania „są gęsto zaludnione. Średnio wypada na jedną izbę 3,8 osób. Zdarzają się wypadki, że w jednej izbie mieści się nieraz od 8 do 10 osób, że tam się pierze i zimową porą suszy upraną bieliznę”.
Nie zatrzymał się li tylko na teoretycznych badaniach ale usilnie poszukiwał wyjścia z tej przerażającej sytuacji. Starał się angażować dzieci w różnych, co dopiero powstających w mieście, organizacjach. Sam był bardzo aktywny w Oddziale Młodzieży Powstańczej. Organizację tę sam założył w Rydułtowach, był też jej prezesem. Nauczyciele byli niezwykle aktywną grupą społeczną w okresie międzywojennym, pracowali niemal w każdej działającej w mieście organizacji. Prezesowali i sekretarzowali, prowadzili świetlice, organizowali zespoły teatralne i chóry.
Rydułtowy stały się dla niego nie tylko miejscem pracy ale i domem rodzinnym. Tu poznał bowiem Władysławę, córkę znanego w miejscowości nauczyciela Jana Mańki, z którą ożenił się w styczniu 1933 r. W tym samym roku na świat przyszła córeczka Oleńka, jedyne ich dziecko.
Straszna wojna
Idylla nie trwała długo. Przerwała ją straszna wojna. Już w październiku 1939 r., Teodor został aresztowany przez gestapo w Lublińcu, dokąd dwa lata wcześniej przeprowadził się z rodziną objąwszy stanowisko podinspektora oświaty dorosłych w Inspektoracie Szkolnym.
Otrzymał wyrok dożywotniego więzienia za odmowę podpisania Volkslisty i działalność konspiracyjną. Osiem miesięcy później wywieziony został do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie został numerem 13602. Nie zaznał wolności przez następne pięć lat. Podobnie jak inni więźniowie poddawano go pseudomedycznym doświadczeniom w stacji malarycznej. Mimo to najbardziej bał się nie o siebie lecz o rodzinę, zwłaszcza o żonę i córkę. W 1944 r. opolskie gestapo wystąpiło bowiem z wnioskiem do władz administracyjnych w Rydułtowach o wywiezienie jego żony do pracy w przemyśle zbrojeniowym w Dusseldorfie, a córki o umieszczenie w kirnderheimie na przeszkolenie, czyli wynarodowienie. Cud ocalenia zawdzięczać mogą m.in. staremu kowalowi Edwardowi Żydkowi, którego córka, a była uczennica T. Musioła, pracowała w urzędzie pracy.
Listy – promyk nadziei
Jedynym środkiem wzajemnego komunikowania się były listy, oczywiście pisane zgodnie z regulaminem obozowym, dokładnie cenzurowane. „Dachau. 18.I.1942. Moja Władziuńko. I znowu niedziela. Wieczór. Od dawna nie mam wiadomości od Ciebie, Kochana moja. Jestem zaniepokojony, co się u Was dzieje (...) Wiesz Droga moja, że tylko Twój list może mnie pocieszyć w moim samotnym położeniu (...). Piszę dzisiaj sam. Umarł mój brat. Na zapalenie płuc (brat Teodora, Antoni przebywał także w tym obozie, w rzeczywistości uśmiercono go zastrzykiem fenolu. Do obozu przybył już z adnotacją gestapo, że musi zginąć). Proszę Cię Kochana moja, przyjmij to spokojnie do wiadomości. Uderzenie losu jest, co prawda, straszne, ale nic na to nie poradzimy (...)"
Nawet zza drutów kolczastych starał się wpływać na wychowanie córki, przekazując dobre rady: „Moje Najdroższe Dziecko. W najbliższych dniach kończysz dziesięć lat. (...) Okrutny los rozłączył Cię z ojcem. zostałaś sama z Mamusią. Na niej spoczął cały ciężar wychowania i opieki nad Tobą. Dobrzy ludzie Jej pomagają. Kiedy w Dniu Twoich Urodzin będą Ci składać życzenia, nie zapomnij podziękować im za to. Ucz się pilnie i zachowuj grzecznie. Grze na pianinie oddaj swój wolny czas. Najlepszy to środek, jeśli chcesz zasłużyć sobie na dalszą pomoc i życzliwość ludzi. Oby Opatrzność dała Ci potrzebne do tego zdrowie. (...)
Oswobodzenie
Wyśnione oswobodzenie przyszło w kwietniu 1945 r.: „Dachau. 2.V.1945. Moi Drodzy. Dzięki Bogu żyję i jestem zdrowy - to cud prawdziwy. Żyję radością szaloną, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Ciągle jednak nie mogę uwierzyć, że jestem wolny, że mogę tak po prostu iść poza obóz, położyć się na słońcu lub w cieniu drzew, nasycić pięknym krajobrazem. Nie mogę pozbyć się uczucia niepokoju, że może ta nasza wolność jest tylko jakimś złudzeniem, pomyłką losu (...)”.
Pod koniec maja 1945 r. opuścił rzeczywistość zza kolczastych drutów. Amerykańskim transportem dostał się do Pilzna, później pociągiem do Bogumina. Do Rydułtów nie było już daleko. Postanowił dojść pieszo. Razem z trzema kolegami z Rybnika i jedną kobietą z Poznania udali się w drogę. „Była słoneczna niedziela 27 maja, pora nabożeństwa, gdy po latach nieobecności wróciłem do Rydułtów, w których niegdyś długo pracowałem (...) Doszedłem do zabudowań Chrószcza, gdy na wprost szybu kopalnianego w węglowym pyle ujrzałem znajomy dom Materzoka, w którym w czasie wojny w mieszkaniu swojej siostry znalazła schronienie moja żona. Ta sama hałda żużlu nie opodal. Przed domem te same kasztany. Nogi się pode mną ugięły, a serce tak zaczęło walić, że aż strach. Płonąłem z niecierpliwości, czy zobaczę tam jeszcze żonę i dziecko. Otworzyłem drzwi prowadzące do wnętrza domu. Szybko pobiegłem po schodach do mieszkania szwagierki. Stanąłem przed drzwiami, trzęsąc się tak, że ledwo mogłem ustać na nogach. Nacisnąłem dzwonek: spokój, cisza. Po chwili drzwi się otworzyły , stanęła w nich Oleńka, moja córuchna. Wyznaję, że serce mi się ścisnęło, gdy ją ujrzałem. Zanim cokolwiek zdołałem powiedzieć, zawołała: „Mamusiu, jakiś obcy pan” – i zniknęła w mieszkaniu. Nie poznała mnie – pomyślałem z bólem serca – wojna oddaliła ją ode mnie. Wchodzę do przedpokoju. Krew pulsuje, wracają dawne obrazy – zatarte. Wszystko tu jest dokładnie takie, jak przed sześciu laty. Weszła żona, spojrzała na mnie i po chwili trzymałem ją w ramionach zdrową i całą chociaż nieprzytomną. Zemdlała z nadmiaru wzruszeń. Tej chwili nie zapomnę nigdy. Poczułem się prawdziwie wolnym”.
Opole – kolejny dom
Już zaledwie po kilkunastu dniach otrzymał pracę. Ta rzuciła go daleko od Rydułtów, bo aż do Opola. Z nim związał dalsze swoje oraz rodziny życie. Dzięki głównie jego staraniom powstała w Opolu Wyższa Szkoła Pedagogiczna i Instytut Śląski, którego w latach 1963 – 1964 był dyrektorem. W 1976 r. nadano mu tytuł profesora zwyczajnego. Jego dorobek naukowy jest imponujący, obejmuje ok. 200 książek i artykułów Składają się nań m.in. takie pozycje jak „Strajki szkolne na Górnym Śląsku w latach 1906 i 1920”, „W służbie oświaty na Śląsku. Wybór prac”. Najbardziej znane są książki poświęcone martyrologii. Monografia "Dachau 1933 – 1945" została bardzo wysoko oceniona w wielu krajowych, a także zagranicznych recenzjach. Tę samą problematykę poruszają „Listy z Dachau”. W egzemplarzu tej książki, podarowanym swojej nieżyjącej już dziś szwagierce Joannie Kraszynie, żonie słynnego w Rydułtowach działacza AK Gintera Kraszyny, napisał: „Dla Ciebie, Najdroższa Joanno, najbliższa powiernico mojej najukochańszej Żony i Córki na ścieżce wojennej od 1939 do 1945 roku, w "Listach z Dachau", które słały Wam nadzieję zza murów więziennych i drutów kolczastych, pragnę ocalić od zapomnienia to, o czym nigdy nie wolno zapomnieć..."
Aleksandra Matuszczyk-Kotulska, Nowiny Wodzisławskie