Marek Rapnicki o Radzie Miasta Raciborza I kadencji
O tym jak wyglądał samorząd w latach 90., z Markiem Rapnickim, radnym pierwszej kadencji rady miasta z okazji 25-lecia „Nowin Raciborskich” w styczniu 2017 roku rozmawiała Katarzyna Gruchot.
– Kim był Marek Rapnicki w czasach przemiany ustroju w Polsce?
– Byłem wtedy młodym archeologiem i dyrektorem Raciborskiego Domu Kultury, a czasy, które nadeszły wraz z pierwszymi wolnymi wyborami parlamentarnymi sprawiły, że stałem się też człowiekiem zamieszanym w politykę, choć nie do końca z własnej woli. W Polsce powstawał wtedy ruch komitetów obywatelskich. Racibórz był jednym z ostatnich miast, w którym takiego komitetu nie było, więc Ryszard Dyjakon z Genowefą Arciemowicz zaczęli mnie namawiać, abym przyjął funkcję przewodniczącego, co też z końcem kwietnia 1989 roku się stało. Kierowałem kampanią parlamentarną w 1989 roku oraz przygotowaniami do wyborów samorządowych 1990. Chętnych do startu nie było zbyt wielu. Pomyślałem, że ktoś musi ten ciężar wziąć na siebie i w ten sposób, nie mając żadnych planów politycznych, dostałem się do rady miasta. To była z mojej strony odważna decyzja, bo startując w wyborach podlegałem przecież, jako bezpartyjny dyrektor, prezydentowi Janowi Osuchowskiemu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że za miesiąc, albo dwa, mogę stracić pracę, więc sporo ryzykowałem.
– Startował Pan z Raciborskiego Komitetu Obywatelskiego, który mówił o sobie, że jest „niekomunistycznym paktem na rzecz Raciborza, który będzie się zajmował ochroną i promocją prawdziwych autorytetów miasta i regionu oraz będzie współtworzyć ład moralny w działalności politycznej”. Udało się?
– Tego tekstu już nie pamiętam, ale w kwestii autorytetów mieliśmy wtedy nadzieję, że z komitetu wyłonią się ludzie, którzy zasilą nową radę i staną się jej suwerennymi podmiotami, w odróżnieniu od poprzedników z Miejskiej Rady Narodowej, którzy byli jedynie figurantami. Poszukiwanie tych autorytetów w takim mieście jak Racibórz wcale nie było łatwe. Mieliśmy przedstawicieli zakładów pracy, jak nieżyjący już inżynier Zdzisław Trzęsimiech, czy ekonomista z Rafako Janusz Feliksiak, kultury i oświaty, jak Leszek Wyrzykowski, czy lekarzy, jak Teresa Ziętak. To byli porządni i uczciwi ludzie. Natomiast trzeba podkreślić, że ówczesny Komitet Obywatelski szedł do wyborów w ostrym konflikcie z szefem „Solidarności”, Andrzejem Markowiakiem, który swoje aspiracje polityczne postanowił realizować poza Komitetem.
– Jak wyglądał układ sił w radzie miasta I kadencji (1990 – 1994)?
– Raciborski Komitet Obywatelski uzyskał 75 procent wszystkich mandatów (27 z 36 miejsc!), co dla innych ugrupowań stanowiło po prostu nokaut. Choć większość przewodniczących komitetów obywatelskich zostawała potem prezydentami, jak chociażby Józef Makosz w Rybniku, ja nie miałem takich aspiracji. Naszym kandydatem został Jan Kuliga, który dobrał sobie potem na swoich zastępców Krzysztofa Buglę i Jacka Wojciechowicza. Nie ukrywam, że tej ostatniej kandydaturze byłem przeciwny, bo nie uważałem za potrzebne, by Racibórz bił rekord posiadając najmłodszego wiceprezydenta w Polsce.
– Z którymi radnymi współpracowało się panu najlepiej?
– Myślę, że było wiele osób, które dobrze wspominam. Do dziś bardzo szanuję Zbigniewa Grygiera, z którym spotykam się teraz w Klubie Gazety Polskiej. Był absolwentem KUL-u, dyrektorem Ośrodka Pomocy Społecznej w Raciborzu i człowiekiem wielkiej kultury. Na początku wszedł do zarządu, ale szybko z niego zrezygnował, nie zgadzając się z pragmatyką działań prezydentów. To przykład człowieka, dla którego ani funkcje, ani związane z nimi gratyfikacje nie miały żadnego znaczenia.
– Postawiliście państwo na ludzi uczciwych i niezłomnych, ale bez jakiegokolwiek doświadczenia w pracy samorządowej. Jak sobie z tym radziliście?
– Dużo dawały nam szkolenia, które organizowały struktury wyższe, a więc komitet obywatelski w Katowicach. Zajmowali się tym wykładowcy prawa na UŚ, Michał Kalitowski i Walerian Pańko, późniejszy szef Najwyższej Izby Kontroli, który zginął potem w niewyjaśnionych okolicznościach w wypadku samochodowym, wioząc do Warszawy materiały z afery FOZZ. Trzeba pamiętać, że obaj wiceprezydenci byli prawnikami, a ekipę samorządową zasilił zdolny urzędnik Tomasz Kaliciak, który do dziś jest sekretarzem Urzędu Miejskiego. Szybko okazało się, że nie wszystko wygląda tak, jak sobie to wyobrażaliśmy, ale nie brakowało nam zapału i zaangażowania.
Markowiak nie zmienił się wcale .
No niestety, sprzeniewierzył nam się ten Marek. A co najgorsze tak mu zostało i trzyma go do dziś.
Namawiałem do glosowania na niego bo był z opozycji. A jeszcze przed końcem wyborów poparł PO i Lenka. Teraz mi wstyd przed znajomymi, których namawialem.
25 lat temu miał poczucie misji a teraz go coś nawiedziło...